Próżno w świecie piłki nożnej szukać drugich rozgrywek, które gwarantują takie emocje jak Play-Offy w English Football League. Co roku dwanaście drużyn rusza do walki o awans do wyższej klasy rozgrywkowej. Ogromna stawka tych spotkań niemal zawsze gwarantuje niezapomniane wrażenia.

W historii baraży w EFL widzieliśmy wiele niesamowitych historii. Sukcesy, dramaty, bicie gigantów czy powroty tych upadłych. To wszystko rok w rok otrzymują fani niższych lig. Tegoroczne rozstrzygnięcia są jeszcze przed nami, a z okazji finałowego weekendu, przedstawiamy pięć najlepszych momentów w historii Play-Offów.

Cztery gole straty. Sheffield Wednesday dokonało niemożliwego

Na pierwszy ogień najlepsza reklama tegorocznych rozgrywek. Kiedy Peterborough wbiło Sheffield Wednesday aż cztery gole w pierwszym spotkaniu, podopieczni Darrena Fergusona mogli powoli bukować bilety na Wembley. Wcześniej nikt nie odrobił tak dużej straty, a największe comebacki dotyczyły zaledwie dwóch bramek. Rewanż na Hillsborough wydawał się jedynie formalnością, ale piłkarze Darrena Moore’a mieli nieco inne plany.

Szybko rozpoczęli strzelanie, a w końcówce drugiej połowy prowadzili 3:0. Trafienie na wagę dogrywki padło w ósmej minucie doliczonego czasu gry. W dogrywce to jednak The Posh zdobyli gola i ponownie wyszli na prowadzenie w dwumeczu. Nie cieszyli się nim jednak długo, bo w 112. minucie Callum Paterson trafił na 5:1, ostatecznie doprowadzając do rzutów karnych. Tam The Owls okazali się lepsi i przypieczętowali awans do finału. W poniedziałek zmierzą się w nim w Barnsley i powalczą o powrót do Championship.




Najważniejsza bramka z niczego

Do dzisiaj wielką zagadką pozostaje to, jak Queens Park Rangers wygrało finał Play-Offów Championship w 2014 roku. Derby County przeważało niemal przez cały spotkanie, oddało pięć razy więcej strzałów na bramkę i zdominowało posiadanie piłki. Ponadto The Rams przez ponad pół godziny grali w przewadze jednego zawodnika. To jednak jedyne celne trafienie piłkarzy Harry’ego Redknappa było decydujące. W doliczonym czasie gry Bobby Zamora zdobył swojego czwartego gola w sezonie, ale jednego z najważniejszych w karierze.




Manchester City w nieco innej roli

Dziś wydaje się niewyobrażalne, ale w sezonie 1998/99 Manchester City walczył o awans do drugiej klasy rozgrywkowej. Podopieczni Joe Royle’a zajęli trzecie miejsce w sezonie zasadniczym i o awans musieli powalczyć w Play-Offach. W półfinale trafili na Wigan Athletic, z którym zremisowali na wyjeździe, ale skromna wygrana u siebie pozwoliła na przejście dalej. Na Wembley czekała na nich drużyna Gillingham.

Kibice zgromadzeni w Londynie oglądali mecz, który przez 81 minut pozostawał bezbramkowy. Gillingham rozpoczęło strzelanie w 82. minucie, a już w 87. prowadzili 2:0. Fani The Gills z pewnością otwierali już szampany, ale Obywatele wzięli się za odrabianie strat. W 90. minucie Kevin Horlock zdobył gola kontaktowego, a pięć minut później Paul Dickov wyrównał na 2:2. Po remisowej dogrywce City okazało się lepsze w konkursie rzutów karnych i rozpoczęło swój marsz w kierunku Premier League, który zakończył się sukcesem już rok później.




Festiwal bramek w finale Play-Off

Sezon wcześniej o awans do drugiej ligi walczył Sunderland, na którego drodze stanęła ekipa Charlton Athletic. Wiele wskazuje na to, że był to najlepszy finał w historii Play-Offów, kibice obejrzeli w nim w sumie osiem bramek, a także trzynaście perfekcyjnych rzutów karnych z rzędu. Charlton objął prowadzenie, następnie Sunderland odpowiedział dwiema bramkami. Wyrównanie The Addicks szybko spotkało się z kolejnym golem Czarnych Kotów. Ostatecznie Charlton wyrównał w 85. minucie, doprowadzając do dogrywki.

Tam prowadzenie ponownie objął Sunderland. W 99. minucie do siatki rywali trafił Summerbee, ale już cztery minuty później Clive Mendonca skompletował Hat Tricka i ponownie wyrównał. Stało się jasne, że wszystko rozstrzygnie się w rzutach karnych. Sześciu zawodników Charltonu i sześciu zawodników Sunderlandu wykorzystało swoje próby. W siódmej serii gola dla Charltonu zdobył Shaun Newton, a dopiero wtedy po stronie rywali pomylił się Mickey Gray, wysyłając Athletic do First Division.




„Here’s Hogg… DEENEY!”

Nie mogło być inaczej. Jeden z najbardziej dramatycznych momentów w historii piłki nożnej to bramka Troya Deeneya w meczu Play-Offów przeciwko Leicester City. W rewanżowym meczu półfinałowym Watford musiał odrobić jednobramkową stratę z pierwszego spotkania. Układało się nieźle, ponieważ w drugiej części gry prowadzili 2:1 i wszystko wskazywało na dogrywkę. W 95. minucie Anthony Knockaert wdarł się w pole karne rywali i wywalczył jedenastkę. Celny strzał wysłałby ich na Wembley, ale sam poszkodowany przegrał pojedynek z Manuelem Almunią. Okrzyk publiczności poderwał gospodarzy do jeszcze jednego zrywu…

Fernando Forestieri dośrodkował piłkę z prawej strony boiska, ta trafiła do Jonathana Hogga, który wystawił ją w centralne miejsce przed bramką. Tam był już Troy Deeney i chwilę później bez koszulki mógł tonąć w objęciach kibiców. Watford wygrał 3:1 i awansował do finału. Szerszenie ostatecznie przegrały w finale z Crystal Palace, a marzenia o Premier League musieli odłożyć na kolejne dwa lata. Nie zmienia to jednak faktu, że bramka Troya Deeneya na zawsze zapisała się w historii nie tylko Play-Offów, ale całej piłki nożnej.