Nic nie poszło w tym sezonie po myśli Southampton. Trzej kompletnie inni menedżerowie, odważne i ryzykowne ruchy nowych właścicieli, aż wreszcie utracenie balansu pomiędzy młodością a doświadczeniem. Te czynniki sprawiły, że żegnamy Świętych po jedenastu latach w elicie.

W 2012 roku Nigel Adkins zaliczał z Southampton drugi awans z rzędu i przebojem wdzierał się do bram Premier League. Mało kto przypuszczał wtedy, że drużyna napędzana bramkami Rickiego Lamberta, zadomowi się w pierwszej lidze na tak długo. Tymczasem osoby pokroju Mauricio Pochettino czy Ronalda Koemana ugruntowały pozycję Soton, a nawet sprawiły, że ponownie zasmakowali gry w europejskich pucharach.

To wszystko przy nikłych nakładach pieniędzy i trwającej co sezon wyprzedaży największych nazwisk. Ralph Hasenhuttl był menedżerem klubu najdłużej w erze Premier League. „Alpejski Klopp” wprowadził w drużynie nowy porządek, preferując atrakcyjny futbol z bardzo intensywnym pressingiem. Jego pobyt na St. Mary’s nie obył się bez pewnych turbulencji, ale Święci co roku kończyli rozgrywki w dosyć bezpiecznej pozycji. Zespół Austriaka stawiał twarde warunki niemal każdemu rywalowi.
W klubie miały zajść jednak zmiany, a Hasenhuttl jawił się jako ich potencjalna, pierwsza ofiara.

Rasmus Ankersen opuszcza Brentford i szuka nowych wyzwań. Kierunek Southampton

Od 2017 roku Southampton znajdował się w rękach chińskiego biznesmena, Gao Jishenga. Nie był to czas wielkich wydatków, a wystarczy wspomnieć, że z 75 milionów funtów otrzymanych ze sprzedaży Virgila van Dijka, Saints zainwestowali ponownie jedynie 19 milionów. Kupili za to napastnika Monaco, Guido Carrillo. Kogo? No właśnie.

Hasenhuttl nie otrzymywał specjalnego wsparcia na rynku transferowym, ale absolutnie nie mógł narzekać na brak cierpliwości. Dwukrotna porażka 0:9 w Premier League zakończyłaby się natychmiastową dymisją prawdopodobnie w każdym innym klubie. Tymczasem włodarze Southampton w obu przypadkach wykazali się zadziwiającą cierpliwością. Po przetasowaniu w strukturach klubowych tej nie było już tak wiele.

Kilkanaście miesięcy temu Pan Jisheng postanowił sprzedać większość udziałów w klubie. Za jego przyszłość odpowiada od tego czasu Sport Republic, konsorcjum zawiązane przez nowego prezesa, Henrika Krafta, serbskiego milionera, Dragana Solaka oraz doskonale znanego z Brentford, Rasmusa Ankersena. Panowie celują w stworzenie multiklubowej grupy, a po Southampton dołożyli do swojego portfolio również tureckie Goztepe.

Wszystko zwiastowało lepsze dni. Kraft miał ogromne doświadczenie w prowadzeniu biznesu. Pieniądze Solaka powinny natomiast odpowiedzieć nam na pytanie: co by było, gdyby drużyna z takim potencjałem otrzymała odpowiedni zastrzyk gotówki? A na szczycie tego wszystkiego był jeszcze przecież Ankersen, którego rola dyrektora piłkarskiego w Brentford okazała się wręcz nieoceniona w drodze do Premier League. Przepis na sukces? Z pewnością nie od razu.

Kraft rozpoczął swoją przygodę od zmian w strukturach. Stworzył zarząd do podejmowania istotnych decyzji, który nie funkcjonował w klubie od dobrych kilku lat. W jego skład wszedł on sam, Ankersen i przedstawiciele poprzednich rządów, Martin Semmens, Toby Steele oraz Matt Crocker. Tarcia między panami pojawiały się niemal od samego początku a jedną z większych kości niezgody miała stanowić pozycja samego Hasenhuttla. Ostatecznie to Ankersen zdecydował, że menedżer pozostanie na swoim stanowisku, pomimo licznych wątpliwości pozostałych zainteresowanych.

Jan Bednarek na wylocie. Jak w Soton pozbyto się doświadczenia?

The Athletic opisuje Duńczyka jako człowieka pełnego pomysłów, który jednak potrzebuje pewnego nadzoru. W Brentford współpracował z Philem Gilesem, kontrującym część jego pomysłów. „Na 10 pomysłów, jeden może okazać się genialny. Pozostałe dziewięć trzeba bardzo dokładnie przeanalizować” – twierdzi osoba z otoczenia Ankersena.

Hasenhuttl pozostał u sterów, ale w zamian z tego zarząd postanowił odświeżyć jego sztab trenerski. Pożegnano kilku zasłużonych trenerów, a w zamian zatrudniono młodszych, między innymi Rubena Sellesa, pracującego wcześniej między innymi z grupami młodzieżowymi Valencii. Hiszpan, określany jako urodzony lider, miał stanowić pewnego rodzaju kontrast i uzupełnienie dla Austriaka, który słynął przede wszystkim z zamiłowania do taktyki, a aspekt zarządzania ludźmi spychał na dalszy plan.

Zespół potrzebował wzmocnień i właściciele stanęli na wysokości zadania. Aż dziesięciu nowych zawodników trafiło na St. Mary’s w letnim okienku transferowym. Zaledwie dwóch w momencie przenosin miało jednak więcej niż 25 lat: Duje Caleta-Car oraz Joe Aribo. Soton zawsze słynęło z gry młodymi zawodnikami, ale drużyna była uzupełniania doświadczonymi liderami, tworząc przy tym naturalny balans. Ten został kompletnie zachwiany, a efekty szybko zobaczyliśmy na boisku. Szatnia straciła kilku liderów w postaci chociażby Oriola Romeu czy Jana Bednarka, który wypadł z łask szkoleniowca. Oprócz nich Southampton opuścili także Nathan Redmond czy Jack Stephens. Jeden z członków sztabu trenerskiego krótko skomentował skład na starcie tego sezonu: „Prowsey, Theo oraz banda dzieciaków”.

Mimo że okienko było całkiem intensywne, to nie udało się pozyskać klasowego napastnika, który mógł zastąpić Danny’ego Ingsa i Armando Broję, odpowiedzialnych za strzelanie bramek w poprzednich latach. Na liście życzeń Świętych figurowali Goncalo Ramos i Cody Gakpo, ale żadnego z tych ruchów nie udało się sfinalizować. Brak siły rażenia szczególnie doskwierał w tym tragicznym sezonie, Najlepszym strzelcem Soton pozostaje James Ward-Prowse z ośmioma trafieniami na koncie.

W drużynie tworzyły się podziały, wyniki nie napawały optymizmem, a zarząd nie chciał zmarnować potencjalnego okresu przygotowawczego, który wiązał się z Mundialem w Katarze. Po porażce z Newcastle United 1:4, Hasenhuttl ostatecznie stracił posadę. Zostawił Southampton na 18. Miejscu w Premier League ze stratą jednego punktu do bezpiecznej strefy.

Nathan Jones, czyli jeden z pięciu najlepszych menedżerów w Europie

Klubowa hierarchia nie miała zamiaru spoglądać w stronę menedżerów, którzy są zaprawieni w bojach o utrzymanie. Kandydatury Seana Dyche’a czy Sama Allardyce’a w ogóle nie były brane pod uwagę. Nowy menedżer miał pasować do modelu, według którego będzie rozwijać się cały klub. Na etapie rozmów wyselekcjonowano trzy nazwiska. Ivan Jurić z Torino, były menedżer Schalke, Frank Kramer oraz pracujący w Luton Town, Nathan Jones.

Ten ostatni znalazł się na liście pięciu najlepszych menedżerów w Europie, biorąc pod uwagę wyniki swojej drużyny zestawione z wydatkami na płace. Walijczyk wiedział wiele o pracy w klubie, w którym przykłada się ogromną wagę do analizy danych i zdawał się idealnie pasować pod profil kompetencyjny w Southampton. Szramą na jego wizerunku była z pewnością nieudana przygoda w Stoke City, ale to nie odstraszyło Ankersena i spółki, którzy zdecydowali się powierzyć mu zespół.

Decyzja ta ostatecznie okazała się gwoździem do trumny. Zawodnicy nie byli pod wrażeniem metod Jonesa, a jego pierwsze treningi na zgrupowaniu w Hiszpanii sprawiały wrażenie bardzo podstawowych, w porównaniu do zaawansowanych metod Hasenhuttla. Ponadto pojawiały się zarzuty, że menedżer zbyt lekko podchodził do swoich obowiązków, a Telegraph donosił, że członkowie sztabu spotykali go, ucinającego sobie drzemki w gabinecie. Mogło ich być kilka w trakcie jego 94-dniowej przygody.

Wyniki były tragiczne, a gra drużyny jeszcze gorsza. Zawodnicy rzekomo przestali słuchać jego instrukcji, a standardy ich pracy sięgnęły niemal dna. Wspominał o tym kilkukrotnie James Ward-Prowse, który nawoływał kolegów do większego zaangażowania. Tymczasem piłkarze spóźniali się na treningi, a starsi gracze w pewnym momencie zaczęli przebierać się w innej szatni, bo mieli dość podejścia młodszych, którzy kompletnie nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji i realnego zagrożenia spadkiem. Ten problem rozwiązał dopiero Ruben Selles, który z miejsca odesłał kilku graczy do treningów z rezerwami.

Były menedżer Luton zaliczył szósty najkrótszy czas w roli menedżera, w historii Premier League. Był też najkrócej pracującym trenerem w historii klubu. Zaledwie trzy punkty w ośmiu meczach zepchnęły Soton na sam dół ligowej tabeli, co po prostu nie mogło skończyć się inaczej. Na domiar złego doszło jeszcze absolutnie nietrafione, zimowe okienko transferowe. Święci wydali w nim niemal 30 milionów funtów na Jamesa Bree, Mislava Orsicia oraz Paula Onuachu. Łącznie rozegrali 612 minut w tym sezonie Premier League.

Zbyt późno na ratunek. Ruben Selles z misją niemożliwą

Ruben Selles był niewątpliwie częścią niepowodzeń w tym sezonie. Pracował zarówno z Ralphem Hasenhuttlem, jak i Nathanem Jonesem. Wywarł jednak na tyle dobre wrażenie, że po fiasku rozmów z Jesse’em Marschem, to jemu zaproponowano pracę do końca sezonu. Wystarczyła do tego wygrana 1:0 z Chelsea, kiedy tymczasowo prowadził drużynę po zwolnieniu Jonesa. Nie można odmówić Hiszpanowi, że w przeciwieństwie do poprzednika, natchnął zespół do walki. Z perspektywy czasu była to jednak naprawdę zła decyzja Saints.

Nie dlatego, że Selles jest złym menedżerem. Zwyczajnie nie jest cudotwórcą, a takiego potrzebowali na St. Mary’s. Po meczu z Chelsea Selles wygrał zaledwie raz, oddając w tym czasie punkty bezpośrednim rywalom w walce o utrzymanie – Nottingham Forest, Bournemouth, Leeds United i West Hamowi United. Dystans do reszty stawki stał się nieosiągalny, a ostatnia porażka 0:2 z Fulham przesądziła o spadku do Championship.

Selles dał impuls, ale pozwolił on tylko na chwilę uniesienia. Ostatecznie nie miał na tyle twardej ręki, żeby przywrócić odpowiednie standardy w ośrodku treningowym. Czy byłoby inaczej, gdyby postawiono na typowego strażaka? Wydaje się, że tegorocznej kampanii nic nie mogło uratować.

Co ciekawe, Hiszpan nie był wyborem Rasmusa Ankersena, a Martina Semmensa i Matta Crockera. Obaj w międzyczasie ogłosili już, że odejdą z klubu wraz z końcem sezonu. Duńczyk z kolei usunął się w cień po niepowodzeniu Nathana Jones i doradzał raczej z tylnego fotela. Zarząd zdawał się pogodzić z relegacją, która wcale nie musi oznaczać końca świata.

Życie po spadku. Southampton podąży drogą Burnley?

Spadek do Championship to zazwyczaj prawdziwy koszmar dla klubów Premier League. Różnica w przychodach przekracza 100 milionów funtów, a to tylko dlatego, że tuż po relegacji spadkowicz jest chroniony programem Parachute Payment. Święci będą mogli korzystać z niego przez trzy sezony, co umożliwi im otrzymanie kolejnych wypłat w wysokości około 45, 35 i 15 milionów funtów. Kwoty te pomagają poradzić sobie ze skutkami finansowymi spadku, a realnie tworzą też oczywistą przewagę nad resztą stawki Championship. W Southampton są zresztą bardzo dobrze przygotowani na nową rzeczywistość.

Według The Athletic, w kontraktach piłkarzy znajdują się klauzule, które po spadku obcinają ich wynagrodzenie o 40 procent. Można się więc spodziewać, że wielu zawodników będzie chciało uciec latem, nie tylko ze względu na obniżenie poziomu sportowego. Takie okoliczności pozwolą Rasmusowi Ankersenowi i Jasonowi Wilcoxowi, który latem dołączy jako dyrektor piłkarski z Manchesteru City, na przeprowadzenie podobnej przebudowy, jaką przed rokiem mogliśmy oglądać w Burnley.

Ekipa The Clarets również musiała zmierzyć się ze stratą najważniejszych zawodników, przy czym kompletnie zmieniła kierunek, w jakim chce rozwijać się drużyna. Podobne wyzwanie stoi aktualnie przed Saints. Obecnie najważniejszym i najtrudniejszym zadaniem jest znalezienie nowego trenera, który będzie w stanie zbudować ciekawy i przyszłościowy projekt. Na myśl przychodzą menedżerowie, którzy swoje nazwisko budują w niższych ligach: Russell Martin, Kieran McKenna, Michael Carrick czy chociażby zwolniony z Chelsea, Graham Potter, jednak to raczej nazwisko z tych nieosiągalnych. Z kolei według notowań bukmacherów, faworytami są obecnie Steven Gerrard, Scott Parker czy Jon Dahl Tomasson.

Odpowiedni wybór będzie kluczowy, aby spadek przekuć w krok do lepszej przyszłości. Być może relegacja faktycznie była potrzebna, żeby ostatecznie zamknąć etap chaosu organizacyjnego i smutnej stagnacji sportowej. Przekonamy się, czy niebawem Southampton wróci do grona elity i jak długo zabawi w nim tym razem.