Bohater jednej z największych transakcji zeszłego lata w Premier League, Richarlison, to jak na razie niewypał transferowy Tottenhamu. Sezon zmierza ku końcowi, a Brazylijczyk ma na koncie tylko jednego ligowego gola. Widzieliśmy już jednak podobnie słabe starty w wykonaniu napastników po wielomilionowych ruchach. Jak na ich tle wypada gracz Spurs?

Fernando Torres, Chris Sutton czy Joelinton – lista napastników, którzy zaliczali falstart po tym, jak angielskie kluby płaciły za nich naprawdę dużą kasę to szerokie spektrum. Pieniądze nie są gwarantem natychmiastowego sukcesu i historia tego grona o tym przypomina. Znajdziemy w nim nazwiska świetnie znane fanom Premier League. Część z nich zapisała się nawet w historii ligi. Richarlison to bez wątpienia rozczarowanie, ale część z nich zawiodła jeszcze mocniej. Niektórzy nie zdołali się już odbudować. Inni znaleźli swoje miejsce na ziemi…

KEVIN DAVIES (z Southampton do Blackburn Rovers, 7,5 mln funtów, lato 1998)

Przenosiny do Blackburn były wielką sprawą dla 21-letniego napastnika. Ledwie rok wcześniej Southampton wyciągnęło go z drugoligowego Chesterfield za 750 tysięcy funtów. Przy okazji przeprowadzki na Eewood Park kosztował już 10-krotność tej kwoty – w 1998 roku naprawdę duże pieniądze. Pobił tym samym rekord Rovers, mistrzów kraju sprzed ledwie trzech sezonów.

Davies miał opinię wielkiego talentu. Sądzono, że będzie w przyszłości stanowił o sile reprezentacji. Jako młody chłopak strzelił dziewięć bramek i dorzucił asystę w debiutanckiej kampanii na murawach Premier League. Pakował piłkę do siatki m.in. Manchesteru, Chelsea czy Liverpoolu. Nadzieje spaliły na panewce. Utalentowany napastnik rozczarował, strzelając tylko jednego ligowego gola. Problemy ze skutecznością stanowiły poważny kłopot dla klubu. Ledwie rok po finiszu na szóstej pozycji Blackburn spadło po zajęciu przedostatniego miejsca. Tylko dwa zespoły – Święci oraz Nottingham Forest zdobyły mniej bramek.

Po relegacji Davies wrócił na St Mary’s, ale nie odzyskał dawnego blasku. Tym samym nigdy nie miał kariery, jaką mu zapowiadano. Potem długo grał w Bolton Wanderers, zbierając ponad 350 ligowych spotkań. Najlepszy wynik strzelecki w sezonie angielskiej ekstraklasy wykręcił w rozgrywkach 2010/11, strzelając 11 goli. Był to też jedyny przypadek, gdy przebił wynik z debiutanckich rozgrywek w barwach Soton. Dostał jednak szansę debiutu w kadrze. Co prawda w wieku 33 lat, ale miał okazję dostąpić tego niebywałego zaszczytu.

CHRIS SUTTON (z Blackburn Rovers do Chelsea, 10 mln funtów, lato 1999)

Anglik tworzył legendarny duet snajperski, który poprowadził Blackburn do tytułu w 1995 roku. Sukces ten udało się osiągnąć w jego pierwszym sezonie na Eewood Park. Zarówno w nim, jak i dwóch kolejnych, mógł pochwalić się dwucyfrową zdobyczą bramkową w Premier League. Ledwie rok przed opuszczeniem Rovers świętował najlepsze indywidualne rozgrywki, z 18 strzelonymi golami i Złotym Butem. Następna kampania była jednak naznaczona problemami zdrowotnymi i zakończyła się spadkiem zasłużonej drużyny.

Choć Sutton zaliczył tylko trzy ligowe trafienia, celująca wysoko Chelsea postanowiła pobić dla niego swój rekord transferowy. The Blues z dawnym mistrzem Anglii w składzie skończyli na podium, ale jego zakup stanowił wielki niewypał transferowy w wykonaniu nowej rosnącej siły Premier League. 26-letni napastnik nie potrafił dostosować się do stylu gry zespołu i strzelił zaledwie dwa gole w 38 występach (jeden, przeciwko Manchesterowi United, w 28 w lidze). Tego nie mógł przewidzieć właściwie nikt.

Po zaledwie roku, wychowanka Norwich City sprzedano do Celtiku. W Szkocji się odbudował i zdobył osiem krajowych trofeów. Pod koniec kariery, jako weteran, wrócił jeszcze do Anglii, grająć w Birmingham City i Aston Villi. Zakończył karierę z powodu problemów z okiem, które zagrażały jego wzrokowi.

ANDRIJ SZEWCZENKO (z AC Milan do Chelsea, 30,8 mln funtów, lato 2006)

Roman Abramowicz podobno zaginał parol na Ukraińca już rok wcześniej. Miał oferować sumę, która uczyniłaby go najdroższym piłkarzem w historii. Udało się go jednak ściągnąć dopiero przed startem sezonu 2006/07. I choć kwota była zdecydowanie mniejsza, Szewczenko i tak został bohaterem najbardziej kosztownego transferu przeprowadzonego przez angielski klub.

Oczekiwania stały więc na szalenie wysokim poziomie. Start nie wyszedł źle – wychowanek Dynama Kijów trafił w debiutanckim spotkaniu o Tarczę Wspólnoty. Pierwsza bramka w Premier League przyszła już w drugim ligowym występie. Potem stało się jasne, że możemy mówić o rozczarowaniu. Na kolejnego gola Szewczenko musiał czekać ponad miesiąc, a debiutancką kampanię skończył z dorobkiem zaledwie czterech trafień w 30 meczach ligi angielskiej (łącznie 14 bramek, ale aż siedem w krajowych pucharach, tylko trzy w Lidze Mistrzów).

Ukrainiec miał wziąć wyspiarski futbol i całą Europę szturmem, a wyszedł gigantyczny transferowy niewypał – do dziś jeden z największych w historii Premier League. Druga kampania w Anglii okazała się jeszcze mniej udana. Ukrainiec opuścił Londyn po dwóch latach, odchodząc na wypożyczenie do Milanu. Potem zaliczył jeszcze jeden, pożegnalny występ i powędrował z powrotem do Dynama po tym, jak oddano go za darmo.

FERNANDO TORRES (z Liverpoolu do Chelsea, 40 mln funtów, zima 2011)

Torres błyszczał w Liverpoolu i był jego bezdyskusyjną gwiazdą, ale znajdujący się w coraz większym kryzysie klub przestał spełniać jego ambicje. Gdy więc w środku sezonu 2010/11 zgłosiła się po niego Chelsea, zapragnął przeprowadzki. The Blues pobili dla niego brytyjski rekord transferowy i liczyli, że nawiąże do statystyk wykręcanych na Anfield. Tymczasem Hiszpan zaliczył absurdalnie słabe pół roku.

Przez pierwsze pół sezonu na Stamford Bridge strzelił tylko jednego gola w 18 meczach. Zaliczył też jedno z najbardziej ikonicznych pudeł w historii Premier League, chybiając na pustą bramkę na Old Trafford. Cały piłkarski świat zachodził w głowę, co stało się z wychowankiem Atletico Madryt. Z jednego z najlepszych napastników w Anglii stał się pośmiewiskiem, marnującym setkę za setką.




Z perspektywy czasu Torres przyznał, że nie do końca zdołał zaaklimatyzować się w Londynie, co wpłynęło na duże wahania formy, uniemożliwiające mu grę na miarę swoich możliwości. Hiszpan pod względem piłkarskim nigdy nie podniósł się po fatalnym starcie w barwach Chelsea. Później kopał piłkę w Milanie, Atletico i japońskim Saganie Tosu. Przez dziewięć lat tylko raz wykręcił dwucyfrówkę w lidze.

JOELINTON (z Hoffenheim do Newcastle United, 40 mln funtów, lato 2019)

Łaska kibiców na pstrym koniu jeździ. Dziś fani z St James’ Park kochają Joelintona. Eddie Howe wymyślił go na nowo jako pracowitego, walecznego pomocnika, ustawianego czasami również na skrzydle i umiejącego odnaleźć się w polu karnym rywali, trafiając do siatki. Mało kto pamięta jeszcze, że dwa lata temu Brazylijczyk stanowił prawdziwe pośmiewisko. Z Newcastle United śmiano się, że ściągnęło napastnika nie potrafiącego strzelać.

Latem 2019 roku Sroki pobiły transferowy rekord, żeby pozyskać piłkarza, który w poprzednich rozgrywkach strzelił trzynaście goli dla Hoffenheim. By wyrównać ten wynik w barwach Newcastle, potrzebował niemal trzech lat! Pierwsza kampania w Anglii stanowiła smutną weryfikację. Gracz z Kraju Kawy zagrał w każdym ligowym spotkaniu zespołu, a po 38 kolejkach mógł się pochwalić zaledwie dwiema bramkami.

Długo wydawało się, że już nic z niego nie będzie. Posłużyła mu jednak nieoczekiwana zmiana pozycji. Jak się okazało, transferowy niewypał w roli napastnika stał się wartościowym ogniwem pomocy zespołu, wchodzącego do czołówki Premier League. Brawa dla Howe’a za pomysł, brawa dla Joelintona za wytrwałość. Teraz zbierają owoce dobrych decyzji. A kibice już dawno przeprosili się z Brazylijczykiem i nie zamierzają już wypychać go z klubu.

ROMELU LUKAKU (z Interu Mediolan do Chelsea, 97,5 mln funtów, lato 2021)

Powrót Lukaku do Chelsea po siedmiu latach i zdobyciu Cappocannoniere we Włoszech zapowiadał się na prawdziwy hit. The Blues zresztą dopiero co wygrali Ligę Mistrzów. Nowego-starego napastnika ściągnęli za rekordową dla klubu kwotę. Wyszedł z tego chyba największy niewypał transferowy ostatniego sezonu Premier League.

Dużo tu podobieństw do historii Szewczenki. Zakup z mediolańskiej drużyny, wielka kasa i niezły start się zgadzają. Belg trafił bowiem do siatki Arsenalu w debiucie, a w następnych trzech meczach dorzucił kolejne trzy bramki. Niestety, potem się zaciął i odblokował dopiero w grudniu. Do tego światło dzienne ujrzał wywiad, w którym opowiadał, że nie odpowiada mu system preferowany przez trenera Thomasa Tuchela i chciałby wrócić do Interu. Duża część fanów obróciła się przeciwko niemu i atmosfera szybko zrobiła się nieciekawa.

Ostatecznie Lukaku dograł kampanię do końca na Stamford Bridge, zbierając ledwie osiem goli w lidze i dorzucając kolejne siedem na pozostałych frontach. W Londynie jednak nie został, przenosząc się z powrotem do ekipy Nerrazzurrich na zasadzie wypożyczenia (kolejny element wspólny z Szewczenką!), gdzie ostatnio zdaje się odzyskiwać formę. Przyszłość 29-latka stoi pod znakiem zapytania. On sam podobno chce zostać w Italii. Dyrektor wykonawczy Interu, Beppe Marotta, zapowiadał z kolei, że usiądzie jeszcze do rozmów z Anglikami.

RICHARLISON (z Evertonu do Tottenhamu Hotspur, 50 mln funtów, lato 2022)

26-latek jeszcze nie skończył pierwszego sezonu w barwach Tottenhamu, ale już można umieścić go na liście ogromnych rozczarowań. Sprawa Brazylijczyka jest trochę skomplikowana. Został podobno kupiony wbrew woli Antonio Conte, który niekoniecznie widział dla niego miejsce w składzie. To doprowadzało do napięć między trenerem i piłkarzem. A gdy już Richarlison dostawał szanse, nie przekonywał.

W 25 meczach do zwolnienia Włocha letni nabytek strzelił zaledwie dwa gole – oba w spotkaniu Ligi Mistrzów przeciwko Olympique’owi Marsylia. Miał też dużego pecha, bo dwukrotnie bramek pozbawiały go minimalne spalone. Raz, przeciwko Fulham, jeszcze przed anulowaniem trafienia, zdjął w przypływie euforii koszulkę, co kosztowało go żółtą kartkę. Podobnie – tym razem słusznie – celebrował też przełamanie w lidze przeciwko Liverpoolowi, już pod wodzą Ryana Masona. Wpakował wówczas futbolówkę do siatki, dokańczając w doliczonym czasie gry dramatyczny comeback z 0:3 na 3:3, ale… Spurs wypuścili punkt na samym finiszu. No i ponownie stał się bohaterem memów.

Jak na razie jego bilans bramkowy, delikatnie mówiąc, nie powala. Kibice przeciwników żartują z dawnego zawodnika Evertonu, wyliczając, że ma więcej żółtych kartek za ściąganie koszulki niż goli w lidze. Dobrze jednak znamy Richarlisona. Nie złoży szybko broni, choć trzeba przyznać, że oczekiwania stały na zdecydowanie wyższym poziomie.