Angielskie stadiony w XXI wieku są jednymi z najbezpieczniejszych obiektów sportowych na świecie. Natomiast zupełnie inaczej wyglądało to w drugiej połowie minionego stulecia. Chuliganizm w Anglii był w rozkwicie, a bójki zarówno na trybunach, jak i poza stadionami, były nieodłączną częścią dnia meczowego. Chuligani formowali się w grupy, które bardzo często były bardzo dobrze zorganizowane, a ich zła sława podążała za nimi po całej Anglii, Walii, a niekiedy również i Szkocji. Ten tekst jest wstępem do serii o ruchu kibicowskim w Anglii. Poruszy ona tematy związane z kulturą trybun i chuliganizmem obecnym na wszystkich poziomach angielskiego systemu piłki nożnej w drugiej połowie XX wieku. Zajrzymy zarówno do mało liczebnych grup z Macclesfield Town czy Port Vale, jak i do doskonale prowadzonych i zorganizowanych ekip jak Inter City Firm, Chelsea Headhunters czy Millwall Bushwackers.

Naszą podróż po angielskich trybunach, ulicach i pubach zaczniemy 15 marca 1980. Był to ostatni piłkarski weekend kalendarzowej zimy, a dokładniej sobota – dzień święty dla każdego fana angielskiej piłki. Poranna cisza wokół St. James’ Park mącona jedynie podmuchami wiatru nie zwiastowała niczego nadzwyczajnego, bowiem w Division Two, ówczesnym odpowiedniku dzisiejszej Championship, siódme Newcastle United podejmowało u siebie ósme West Ham United. Zapowiadał się typowy mecz mocnych angielskich średniaków, chociaż obie drużyny wciąż zachowywały szanse na awans. Prowadząca Chelsea miała tylko 4 punkty przewagi nad Newcastle i 5 punktów nad West Hamem, który jednak miał rozegrane aż o 3 spotkania mniej.

Inter City Firm

Im bliżej pierwszego gwizdka, tym szybciej tereny otaczające miejsce kultu fanów Newcastle zapełniały się kibicami obu drużyn. Do Newcastle tego dnia pojechało około 1000 sympatyków West Hamu. Większość z nich należała do Inter City Firm – jednej z najsłynniejszych i najbardziej brutalnych ekip lat 70. i 80. całej piłkarskiej Anglii. Cass Pennant, jeden z jej byłych członków, opisuje ICF jako grupę przerażającą, zdeprawowaną, okrutną, genialnie zorganizowaną i… bardzo modną, gdyż na trybunach w większości prezentowali się bardzo elegancko i schludnie, zamieniwszy bordowo-błękitne repliki koszulek piłkarskich na casualową odzież takich marek jak Gabicci, Pringle czy Lacoste.

Sama nazwa Inter City Firm pochodzi od nazwy pociągów międzymiastowych, którymi zazwyczaj podróżowała na mecze ciesząca się złą sławą ekipa drużyny z Upton Park. Jednym z liderów i legend ICF w tamtych czasach był Bill Gardner. Spotkania z nim dla fanów przeciwnej drużyny przeważnie kończyły się kiepsko, gdyż jeśli w dniu meczu spotkałeś Billa, to najprawdopodobniej chwilę później spotkałeś kolejnych członków ICF. W taki sposób Cass Pennant opisuje ówczesnego lidera ekipy West Hamu, jego nienaganne maniery i pewne spotkanie z grupą kibiców Chelsea:

gdy tylko Bill się przedstawił: dzień dobry Panowie, nazywam się Bill Gardner’, wokół nas rozstąpił się tłum, a spojrzenia wymalowane na twarzach ludzi obok nas zdawały się mówić ‘słuchajcie, my już wcale nie jesteśmy z Chelsea… tak naprawdę, to jesteśmy nikim’. Bojówkarze Chelsea wiedzieli, że jeśli natknąłeś się na Gardnera, to prawdopodobnie właśnie znalazłeś topową ekipę West Hamu. Ponadto Bill był skałą, na której opierał się cały ruch chuligański Młotów: wspomnij imię Billa jakiemukolwiek kibicowi WHU z tamtych czasów, a na jego twarzy natychmiast pojawi się uśmiech od ucha do ucha. Wielu zna jakąś historię o Billu, a każda z nich zaczyna się od słów ‘oh tak, pamiętam, gdy mi pomógł…’

Przedstawiwszy pokrótce ICF, jej lidera i nastroje panujące wokół tejże ekipy, warto również wspomnieć o podejściu Cockneyów, czyli ówczesnych natywnych mieszkańców wschodniego Londynu, gdzie siedzibę ma West Ham United, do Geordies (w taki sposób w całej Anglii określa się mieszkańców Newcastle i najbliższych okolic). Mianowicie Cockneys uważali kibiców z Newcastle za… przebranych Szkotów z brakującymi zębami i obitymi twarzami. Powodem tego był ich silny akcent, który wydawał się dziwny i nie do końca zrozumiały dla Londyńczyków. Przyśpiewka, która doskonale to podsumowywała i doprowadzała kibiców Newcastle do białej gorączki brzmiała „Are you Scotland in disguise?”, czyli po prostu ‘czy jesteście Szkocją w przebraniu?’.

Koktajl mołotowa

Wracając jednak do 15 marca 1980 roku – mecz rozpoczął się o godzinie szesnastej, a atmosfera jaka była odczuwalna na tym spotkaniu mogła być śmiało porównana do tej panującej na meczach derbowych z najgorszymi rywalami. Cass Pennant, członek ICF, który był obecny na tamtym meczu twierdził, że nienawiść i pasja jaka płynęła z sektorów zajmowanych przez dumnych kibiców Newcastle, którzy niesamowicie bardzo utożsamiają się ze swoim miastem i drużyną, była przytłaczająca. Jak przystało na najczarniejsze czasy w historii angielskiej piłki, na trybunach było niespokojnie. Bill Stokes, kolejny z członków ICF, obecny na trybunie gości, przywołuje kilka śmiesznych sytuacji, które miały miejsce tego dnia:

od czasu do czasu malutka grupa Geordies przedostawała się na nasz sektor, jednak stale dostawała srogi łomot. Jedna z grup, którą pamiętam najlepiej, składała się z kilku osób w strojach rodem z balu przebierańców, wśród nich był lew i rycerz. Jednak najwięcej frajdy wszystkim z nasze ekipy sprawił gość, który rzucił lotkę do gry w darta do naszego sektora. Ktoś ją podniósł, odrzucił do sektora Newcastle i trafił jednego z kibiców gospodarzy prosto w głowę. Pewnie potraficie wyobrazić sobie jakie krzyki podniosły się z naszego sektora? Tak jest… STO OSIEMDZIESIĄT!

Sto osiemdziesiąt to oczywiste nawiązanie do bardzo popularnego w Anglii darta. Najwyżej punktowanym sektorem jest potrójne 20, a że gracz w każdej turze ma trzy rzuty, to najwyższą możliwą ilością punktów do uzyskania w rundzie jest 180. Właśnie po tej sytuacji rozpętało się istne piekło. Dosłownie i w przenośni. Jeden z kibiców Newcastle sfrustrowany nieporadnością swoich kompanów oraz ciągłymi żartami, śmiechami i uwłaczającymi przyśpiewkami kibiców Młotów, postanowił rzucić w sektor gości… koktajl mołotowa. Był to cios poniżej pasa i wymykający się wszelkim standardom i zasadom, nawet jak na tak brutalne i nieokiełznane czasy. W taki sposób to zdarzenie opisuje cytowany już w artykule Bill Stokes:

dwóch fanów West Hamu zajęło się ogniem. Nie odnieśli oni poważnych obrażeń, ale na pewno byli w ogromnym szoku. My jednak zdecydowanie w szoku nie byliśmy. Zwyczajnie oszaleliśmy i jedyne co każdy z nas miał w głowie to ‘zabić skurwieli’. Gdyby to wydarzyło się na ulicy to przymknęlibyśmy na to oko, ale oni to zrobili na stadionie, więc mogły ucierpieć dzieci lub kobiety, które z Nami w ten dzień były w Newcastle

Inny z członków ICF o przydomku Woolwich stwierdził, że jako ekipa zawsze byli wstrętni i bezlitośni, ale tego dnia te określenia nawet w małym stopniu nie opisywały uczuć kibiców West Ham wobec fanów Newcastle. Warto dodać, że nawet policja z Newcastle zrozumiała powagę całego zajścia i rozwścieczenia kibiców z Londynu, gdyż bez większych problemów pozwolono im opuścić swój sektor i udać się na dworzec, pomimo fali nienawiści, która panowała tego dnia na ich trybunie. W drodze powrotnej, Inter City Firm dopuściło się małej zemsty na kibicach Newcastle, którzy zostali dotkliwie pobici na dworcu, jednak był to dopiero początek serii złych zdarzeń dla Geordies, którzy po części sami sobie zgotowali ten los. Aby dopełnić kolorytu tej opowieści warto dodać, że po tych wydarzeniach na jednym z murów niedaleko St. James’ Park powstało graffiti „Hammers burn cheaper than petrol”, co można przełożyć na „łatwiej palić Młotami niż benzyną”. Ponadto, West Ham zyskał wśród fanów Srok nowy przydomek – Roast Ham, czyli po prostu pieczona szynka.

Następstwa

Od wydarzeń z 15 marca minął tydzień. Newcastle czekał ciężki wyjazd do prezentującego dobrą formę zespołu Queens Park Rangers, a West Ham tego dnia podejmował na Upton Park Fulham. Mając w pamięci wydarzenia sprzed tygodnia Inter City Firm postanowiło delikatnie zweryfikować swoje plany dotyczące meczu ich drużyny. Pennant, Gardner i ekipa zdecydowali, że derby Londynu, w świetle wydarzeń z Newcastle, nie są dla nich priorytetem. Inter City Firm, zamiast wspierać piłkarzy swojej ukochanej drużyny, zawitało tego dnia do Hammersmith and Fulham w zachodnim Londynie, czyli dzielnicy, w której swoją siedzibę ma Queens Park Rangers. Na kilka godzin przed rozpoczęciem meczu QPR z Newcastle, bojówka West Hamu zaczęła gromadzić się w pubie QPR. W taki sposób Cass Pennant wspomina te wydarzenia:

pub zapełniał się kibicami QPR, którzy nas rozpoznawali i ze zdziwieniem pytali co my w ogóle tu robimy, skoro lada moment rozpoczyna się nasze derbowe spotkanie. Gdy dowiadywali się z jakich powodów tam jesteśmy okazywali pełne zrozumienie, a nawet stawiali nam kolejki piw, gdyż również i w ich mniemaniu to, co zrobili Geordies, było niczym atak terrorystyczny.

Po kilku głębszych członkowie Inter City Firm wiedząc, że w okolicy zebrali się już fani Newcastle, zaczęli opuszczać pub. Niemal natychmiast natknęli się oni na przyjezdnych, którzy kompletnie nie zdawali sobie sprawy z kim mają do czynienia i brali fanów West Hamu za miejscowych z QPR. Aby wyprowadzić rozbawionych, butnych i pewnych siebie fanów Newcastle z błędu, członkowie ICF zaprezentowali swoje nienaganne maniery i przedstawili się. Nie trzeba było długo czekać na reakcję. Jak wspomina Woolwich, gdy tylko przyjezdni poznali prawdę, zaczęli się miotać i uciekać w każdym możliwym kierunku. Na nic się to zdało, gdyż liczebnie obie grupy były bardzo zbliżone, ale argumenty, czyli organizacja i efekt zaskoczenia, zdecydowanie znajdowały się po stronie chuliganów ze wschodniego Londynu, którzy, zanim pojawiła się policja, stłukli wszystkich fanów z dalekiej północy, którzy nie byli na tyle sprawni, żeby w porę uciec.

Całe zajście wprowadziło w niemałą konsternację nieświadomych fanów QPR, ale także piłkarzy oraz trenerów. Ówczesny trener QPR, Tommy Docherty, który znajdował się nieopodal miejsca, w którym odbywały się te horrendalne sceny, w taki sposób skomentował zaistniałą sytuację: „co, u licha, się dzieje? O co w tym wszystkim chodzi? Przecież my nawet nie gramy z West Hamem!”.

Wydarzenia z dnia 22 marca 1980 roku ukazują jak doskonale zorganizowali zemstę członkowie Inter City Firm, którym udało się przechytrzyć i zaskoczyć nie tylko miejscowych i przyjezdnych fanów, ale również policję i ludzi profesjonalnie zaangażowanych w piłkę nożną. Kibice Newcastle na parę długich lat, zanim całe zajście poszło w zapomnienie, a zacięte, notoryczne walki na trybunach i ulicach przestały być częścią angielskiego futbolu, uprzykrzyli sobie wyjazdy do stolicy. Weteran wśród kibiców i chuliganów Newcastle następująco podsumował wydarzenia, które miały miejsce po niefortunnym incydencie z koktajlem mołotowa:

każdy nasz wyjazd do Londynu był istną masakrą, mordęgą. Nieważne czy graliśmy z QPR, Fulham czy Chelsea, West Ham zawsze był tam, gdzie my, ganiał nas po ulicach i robił z Nas miazgę