Przez 72 minuty niedzielnego ćwierćfinałowego spotkania przeciwko Fulham Manchester United wydawał się być na krawędzi rozczarowującego odpadnięcia z Pucharu Anglii. Piłkarze Erika ten Haga nie przypominali ekipy, która za wszelką cenę chce wybrać się w kwietniu na Wembley. Nie kreowali sytuacji pod bramką Bernda Leno, a sami dali się raz po raz napoczynać gościom. W zasadzie w tym meczu utrzymywał ich David de Gea. Gdyby nie kilka wyśmienitych interwencji Hiszpana, półfinałowe starcie z Brighton byłoby już tylko niespełnioną przyszłością. A ten udany okres po Mundialu w Katarze zakończyłby się w gorzki sposób.

Czerwone Diabły nie po raz pierwszy męczyły się ze swoją grą. Jednak również nie po raz pierwszy ostatecznie wyszło na nich. Niezła zmiana Antonego, który napędził kluczową kontrę, i wszystkie te absurdalne zdarzenia z udziałem Williama i Mitrovicia spowodowały, że drużyna z czerwonej części Manchesteru wciąż jest w grze jeszcze o dwa trofea w tym sezonie. Tyle że tych czerwonych flag dotyczących zmienników, niektórych graczy wyjściowej jedenastki, a także kalendarza wciąż pozostaje sporo. Trudno jednak nie zauważyć przemiany i progresu, jaki notuje Manchester United.

Rzeczy stałe 

Pod nieobecność znów zawieszonego Casemiro gospodarze długo męczyli się z Fulham. W stosunku do potyczki z poprzedniej rundy z West Hamem kontrola była słowem obcym dla piłkarzy Erika ten Haga. W zasadzie od pierwszej minuty to goście narzucali warunki gry w Teatrze Marzeń. Do cna przypominało to początek meczu z Leicester, tyle że napór stołecznej drużyny trwał znacznie dłużej. W porównaniu do graczy Lisów zachowywali oni też stabilność w tyłach. Linia ataku często próbowała pressować Scotta McTominay’a i Marcela Sabitzera, którzy nie zawsze radzili sobie z przyjęciem futbolówki od obrońców. Skutecznie utrudniało to rozegranie składnej akcji, co zapewne nie miałoby miejsca, gdyby obecny był Brazylijczyk lub Christian Eriksen.

Swoje trzy grosze dorzucił też po raz n-ty Harry Maguire. Anglik, straciwszy pewne miejsce w pierwszym składzie, ma ogromne kłopoty, gdy przychodzi mu wyjść od początku na murawę. Pierwsze objawy tej niestabilności uwidoczniły się przeciwko Leeds na Elland Road. Zeszłej niedzieli również nie postarał się o zamazanie tego złego wrażenia. Niechlujny przy wyprowadzaniu piłki, w dodatku z kilkoma indywidualnymi błędami w defensywie. Niepewny przy podejmowaniu decyzji. Miewał ogromne problemy z upilnowaniem Mitrovicia, często z przymusu sprowadzając go do parteru. Może dziękować Bogu, że po idiotycznym faulu na Decordovie-Reidzie przy bocznej chorągiewce, po rzucie wolnym Serb nie podwyższył wyniku meczu. To skutecznie wykluczałoby jakikolwiek comeback.

Kapitan wydaje się boleśnie daleki od tego, czego Ten Hag szuka w profilu swoich środkowych defensorów. Brak mu wyczucia czasu, przeglądu sytuacji, zwrotności. Występ Lisandro Martineza na preferowanej przez Anglika pozycji lewego środkowego obrońcy tylko uwydatniły jego niedoskonałości. Wszystkie te dobrze wymierzone w czasie i przecinające środek pola podania ze strony Argentyńczyka. Wszystkie te udane wślizgi i cwaniackie przechwyty. Po prostu różnica klas.

W międzyczasie klasycznie mogliśmy ujrzeć kilkukrotnie zirytowanego Bruno Fernandesa i jego pełny repertuar wymachiwania rękami w kierunku sędziego. Raz po raz nieradzącego sobie z Anthonym Robinsonem i nieskutecznego w ofensywie Aarona Wan-Bissakę. I na dokładkę w porównaniu do reszty fantastycznego Davida de Geę. Hiszpan zaliczył interwencje klasy światowej, kiedy wybronił uderzenia Williama i Mitrovicia w drugiej połowie. Bodajże któryś z dziennikarzy The Athletic określił występ golkipera jako tak skrupulatny, jak skrupulatnie pracowali poprzedniego weekendu finansiści z UBS, Credit Suisse i Szwajcarskiego Banku Narodowego.

Energetyczny dysonans

Marco Silva słusznie stwierdził po końcowym gwizdku, że Fulham był bez wątpienia lepszą drużyną na boisku. Jego zawodnicy zrobili jednak wiele, by odpaść. Ciężko logicznie wytłumaczyć interwencję Williama. Nie wiem, czy ktoś może pamięta, ale podobną „paradą” wykazał się kilka lat temu też na Old Trafford Ashley Williams, jeszcze za czasów gry w Evertonie. Gdyby były gracz Chelsea pozwolił wpaść piłce do siatki, wcale gospodarze nie przybliżyliby się do końcowego triumfu. Wciąż to The Cottagers mieliby więcej asów w swoim rękawie. No i Mitro na boisku, a Silvę na ławce.

W szeregach londyńskiej ekipy na pewno byłoby też więcej paliwa, aby docisnąć rywala w końcówce, mimo utraty prowadzenia. Od wznowienia rozgrywek po katarskim Mundialu Manchester United przez 13 tygodni z rzędu toczyli zmagania na czterech frontach, grając spotkania w środku tygodnia. Można się zajechać, czego najlepszymi przykładami są ostatnie urazy Rashforda i Varane’a. Wcześniej przytrafiły się kontuzje Martiala i Eriksena. Ta sytuacja po przerwie na mecze międzynarodowe powtórzy się jeszcze minimum cztery razy. Wciąż nie ustalono dat zaległej potyczki z Chelsea w Premier League. Istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że tegoroczni ćwierćfinaliści Ligi Europy mogą grać środku tygodnia od początku kwietnia do końca sezonu.

Dodając do tego fakt, że ekipa pod wodzą ten Haga nadal się rozwija i ten szczyt ma, jak mawia Holender, daleko przed sobą, nie dziwią (choć odrobinę irytują) wahania formy. Da się zauważyć, że nierzadko wygrywają oni spotkania, podobne do tego, jak z Fulham, w których sieją zdecydowanie mniej spustoszenia pod bramką niż przeciwnicy. Wystarczy spojrzeć na współczynniki xG lub xThreat, który nie tyle obrazuje wartość sytuacji, ile zagrożenie płynące z określonych sektorów boiska. Tu znów na myśl przechodzą potyczki z Arsenalem, Leeds czy Barceloną. Albo na jeszcze bardziej podstawowe statystyki jak bilans bramek. Przy trzecim miejscu w tabeli United mają zaledwie +6, co wygląda komicznie przy +40 i +42 zespołów Artety i Guardioli.

Mimo to Czerwone Diabły w obecnym sezonie mają najwięcej zwycięstw spośród wszystkich zespołów w TOP 5 europejskich lig. To zwycięstwo w Pucharze Anglii (co intrygujące czwarte w stosunku 3:1) było to już 33. wiktorią piłkarzy byłego opiekuna Ajaxu w kampanii 2022/2023. Za to należą im się gromkie brawa.

„Miejsce, w którym Manchester United chce być”

Jestem szczęśliwy i zadowolony z występów, ale widzę wiele miejsca na poprawę. Dzisiaj był tego dobry przykład. Musimy wykazać się większym opanowaniem przy piłce. Musimy rozpoznać, gdzie występują przeciążenia i wykorzystać to, utrzymując się dłużej w posiadaniu futbolówki.

W atakujących fazach zdecydowanie możemy robić to znacznie lepiej, możemy z tych ataków pozycyjnych więcej korzyści. Myślę, że możemy poprawić nasze przesuwanie w obronie, a zwłaszcza sposób i częstotliwość skutecznych odbiorów.

Takimi słowami podzielił się pom meczu ten Hag. Holender przyznał również, że jego zespół jest „w miejscu, w którym chce być”. Z perspektywy kibica również czuję, że Manchester United, nawet pomimo kompromitującego występu na Anfield, skrupulatnie zmierza w dobrym kierunku. A ten kierunek w przypadku ekipy z Old Trafford pozostaje niezmienny – walka o trofea. Pod koniec lutego udało się w końcu przełamać sześcioletnią posuchę w klubowej gablocie, dokładając często wyśmiewany Carabao Cup. Trzeba jednak przyznać, że sposób, w jaki United rozegrali finał z Newcastle, przypominał ten z Sztokholmu za kadencji José Mourinho. Mając przebieg pod kontrolą, nawet jeśli rywal tworzył sobie sytuacje.

Na dwa miesiące przed końcem pierwszej kampanii pozostałe dwa puchary nie są może jedynie na wyciągnięcie ręki. Półfinał przeciwko podopiecznym Roberto de Zerbiego i kolejna rywalizacja w Lidze Europy z Sevillą nie brzmią jak niedzielny, popołudniowy spacer. Gra dwa razy w tygodniu również zadania nie ułatwia. Aczkolwiek w obu przypadkach zawodnicy z północno-zachodniej Anglii będą przystępować w roli faworyta. Myślę, że ta ekipa jeszcze jeden końcowy triumf odniesie.

Podobnie, jak w przypadku dwóch wyżej wymienionych rozgrywek, sytuacja nie pozostaje też arcyprosta w przypadku ligi. Gratuluję wszystkim ekspertom, którzy włączali Manchester United do walki o tytuł mistrzowski. To nie powinno się zdarzyć, bo Czerwone Diabły są mniej stabilne niż KanonierzyObywatele. W dodatku płacą cenę za słaby początek sezonu i mają większego pecha, jeśli chodzi o kontuzje oraz zawieszenia. Choć według wyliczeń statystyków z portalu The Analyst, mają aż 75% na zajęcie trzeciego miejsca na koniec ligowych rozgrywek, warto też tutaj pamiętać, że bezpośredni rywale wciąż są tylko o krok za nimi.

Senne koszmary z jesiennej rundy

Newcastle ma tyle samo rozegranych spotkań i jedynie trzy oczka straty. Tottenham, co prawda ma dwa mecze więcej na swoim koncie, ale jest tylko o punkt za nimi. Obie te ekipy mają przed sobą jeszcze między 10-12 spotkań. Manchester United, w przypadku awansów do finałów, tych spotkań czeka jeszcze aż 19.

Kolejnym faktem przemawiającym za ewentualnymi kłopotami United jest trudny terminarz. Spośród tych 12 potyczek w angielskiej elicie, przyjdzie im się zmierzyć z każdym z tych wymienionych rywali do Top 4 poza The Reds. Ogólnie, jeśli się spojrzy na miejsca 4-11 w Premier League wyniki spotkań z poprzedniej rundy nie napawają zbytnio optymizmem. Spośród tych drużyn udało się wygrać tylko ze Spurs (2:0) oraz Fulham (2:1). Poza tym ledwo udało się zremisować ze wspomnianymi Srokami (0:0), kiedy to Joelinton w jednej akcji potrafił dwa razy trafić w spojenie bramki. Przeciwko Chelsea (1:1) jedno oczko uratował w ostatniej akcji spotkania Casemiro. Z Brighton, Brentford i Aston Villą Manchester przegrywał w bardzo słabym stylu, za każdym razem zasłużenie schodząc z boiska bez punktów.

Dlatego absolutnie kluczową sprawę do rozwiązania stanowi utrzymanie odpowiedniej energii wśród wszystkich graczy pierwszego zespołu. Niestety, przy obecnej głębokości składu to zadanie stało się jeszcze trudniejsze. Kolejna czerwień dla Casemiro mocno ograniczyła możliwości rotacji w środku pola, a Scott McTominay przeciwko The Cottagers w niedzielę po raz kolejny zagrał słabo. Brazylijczyk w ciągu miesiąca drugi raz wylatuje na kilka spotkań, co jest pewnego rodzaju nieodpowiedzialnością. A warto pamiętać, że zawieszony został także przed kluczowym meczem z Arsnealem za żółtą kartkę w końcówce potyczki na Selhurst Park.

Nie wiadomo, kiedy dokładnie do gry wróci Christian Eriksen (choć jest coraz bliżej), który z urazem walczy od końcówki stycznia. Dobrze, że ostatniego dnia zimowego okienka ściągnięto Marcela Sabitzera, bo sytuacja w drugiej linii byłaby tragiczna. Zresztą Austriak pokazuje, że bardzo zależy mu na dłuższym pobycie na Wyspach niż jedynie do końca maja. Gol z pucharowej potyczki to istne arcydzieło.

Pozostając jeszcze przy styczniowych wzmocnieniach, Wout Weghorst od czasu przybycia na Old Trafford za każdym razem wychodził w podstawowym składzie. Holender miał być planem B dla Anthony’go Martiala. Tymczasem co mecz jest planem A, co zmusiło ten Haga do zmiany jego pozycji na „10”. Dzięki takiemu manewrowi wiele zyskuje Marcus Rashford, który korzysta z przestrzeni tworzących się poprzez absorbowanie uwagi środowych obrońców przez byłego zawodnika Wolfsburga. Problemem wypożyczonego z Burnley 28-latka jest jednak skuteczność – często znajduje się w dobrych sytuacjach strzeleckich, ale na razie trafił raz w 19 spotkaniach.

Kiedy w końcu cieszy Cię Twój zespół

Aczkolwiek abstrahując od trudnej końcówki sezonu i kondycji podopiecznych Erika, mimo moich obaw czuję, że to miejsce na podium uda się ostatecznie dowieźć. Imponuje mi zarządzanie tymi wszystkimi małymi kryzysami w drużynie przez 53-latka.

Nie bał się odsunąć od drużyny wielkiego i kochanego na Old Trafford Cristiano Ronaldo. Trochę podobnie postąpił w wypadku Garnacho, którego powolne wprowadzanie wynikało z tego, że podpadł na przedsezonowym zgrupowaniu. Po blamażu na Anfield nakazał graczom siedzieć w szatni i słuchać, jak znienawidzony rywal świętuje historyczne zwycięstwo. Niejednokrotnie potrafił odwrócić sytuację w meczu kapitalnymi zmianami. Często ryzykował, wystawiając zawodników na nieswoich pozycjach – przesunięcie Bruno na skrzydło czy Sancho na „10”, a nawet na „8”, przynosiło owoce w postaci asyst i bramek.

Nie bał się krytyki i drwin po transferze Lisandro Martineza. Większość ekspertów skazywała Argentyńczyka na pożarcie na angielskich boiskach ze względu na skromne warunki fizyczne. Tymczasem Mistrz Świata odpłaca się Holendrowi świetnymi występami i jako jeden z nielicznych strzelił liderom Premier League bramką po strzale głową.

Zanotowaliśmy bardzo udaną serię od świąt. Rozegraliśmy około 25 spotkań i zanotowaliśmy w nich dwie porażki, kilka remisów oraz dużo zwycięstw. Widać postępy w zespole. Ta drużyna ma mocny charakter, wiarę i determinację, aby wygrywać spotkania. Mecz z Fulham był tego przykładem.

Ze słowami ten Haga, nawet mimo moich obiekcji wobec kalendarza, trudno się nie zgodzić. Kiedy wracaliśmy do grania po listopadowo-grudniowych Mistrzostwach Świata, nie powiedziałbym, że Bruno Fernandes i spółka wygrają aż 19 spotkań. Ta fenomenalna seria poniekąd zaczęła się przecież od posadzenia na ławce Marcusa Rashforda w meczu z Wolves za spóźnienie się na trening. Menedżer pokazał wtedy jasno światu, że w jego szatni nie ma „świętych krów”. Wpuścił go dopiero z ławki, aby, trochę bazując na sportowej złości, ukąsił w końcówce piłkarzy Lopeteguiego. Przemianie angielskiego napastnika należałoby poświęcić osobną publicystykę, bo jak mawia mój redakcyjny kolega – Krzysiek Bielecki, „on naprawdę jest w tym sezonie piękny”.

Czy ktoś jeszcze pamięta czasy Rangnicka?

To, co się teraz dzieje w Teatrze Marzeń, niezwykle kontrastuje z tym, co było dwanaście miesięcy temu. Doskonale pamiętam swój (przykry) tekst po (jakże przykrej) porażce w Lidze Mistrzów z Atlético. Manchester United w tym spotkaniu oddał 11 strzałów, z czego 6 autorstwa obrońców. Cristiano Ronaldo pozostał bez jednego uderzenia. Gary Neville mówił o błędnym kole, bo odpadając w 1/8 finału najbardziej elitarnych europejskich rozgrywek, mogli się skoncentrować na walce o awans do niej. Idealnie wpisywało się to w osiągnięcia z zeszłych rozgrywek jak na przykład klęska w 4. rundzie Pucharu Anglii z Middlesbrough.

U sterów stał Ralf Rangnick, który nie wiedział, jak ma zarządzać tą szatnią. Niemiec kończył sezon z najniższym współczynnikiem zwycięstw od kampanii 1989/1990 i serią 5 kolejnych porażek na wyjeździe. I tą pamiętną zmianą Juana Maty za Harry’ego Maguire przeciwko Los Colchoneros, gdy Hiszpan miał całe 0 rozegranych minut w Premier League. Chaos, widzę chaos.

Zastanawiałem się wtedy, czy Czerwone Diabły znajdują na wyższym poziomie w porównaniu do ekip Ajaksu, Napoli czy Marsylii. Od zespołu z Neapolu obecnie są słabsi, bo ci osiągają niesamowite wyniki w tym sezonie. Miażdżą konkurencję w Serie A i pewnie zameldowali się w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Patrząc na ich drabinkę, pozostają faworytem do finału w Stambule. Jednak od de GodenzonenLes Olympiens, w tej chwili prezentują się zdecydowanie lepiej, co pokazuje wykonany progres. Najlepszym tego dowodem niech będzie wyeliminowanie FC Barcelony w Lidze Europy. Ok, Blaugrana pokazała jesienią, że na Starym Kontynencie radzi sobie przeciętnie. Jednak w dwumeczu wydaje mi się, że Manchester United wygrał tę rywalizację z przyszłym Mistrzem Hiszpanii zasłużenie.

Klub z Old Trafford przestał być smutny, rozczarowujący i zepsuty na wielu płaszczyznach. Teraz to zespół idący we właściwym kierunku, z jednym z najlepszych snajperów na świecie. Z menedżerem, który wprowadził odpowiednią dyscyplinę i znalazł sposób na skuteczny futbol nawet mimo przeciekającej w kilku miejscach kadry. Takim, który nie boi się zaryzykować i przestawić swoich graczy na kompletnie innych pozycjach, a przede wszystkim zarządzać meczem. Aczkolwiek, co najistotniejsze, ten zespół zmienił się w drużynę, którą stać na wygrywanie trofeów. A do końca maja jest jeszcze, co podnieść.

Zakończmy to tak, jak należy. Z pucharem (a może dwoma) w ręku. Futbol to w końcu Teatr Marzeń.