Bardzo często mówi się, że to właśnie bramkarz jest najbardziej odpowiedzialną i narażoną na krytykę pozycją na boisku. Dotyczy to właściwie każdego drużynowego sportu, gdzie występuje rola golkipera. Bardzo boleśnie przekonał się o tym Loris Karius. Zna go chyba każdy fan piłki nożnej. Niestety nie jest to spowodowane jego wybitnymi interwencjami – wręcz przeciwnie. Niemiec zawalił Liverpoolowi finał Ligi Mistrzów w 2018 roku, gdy popełnił dwa kuriozalne błędy, które kosztowały The Reds utratę bramek. Teraz dostanie niespodziewaną szansę ponownego zaistnienia w angielskim futbolu.

Po wydarzeniach z Kijowa kariera Kariusa w wielkiej piłce nie jako się zakończyła. W Liverpoolu nikt już go nie chciał. Alisson zamurował bramkę, a jego dublerami byli kolejno Adrian i Caoimhin Kelleher. Dlatego musiał odejść z Anfield. Najpierw trafił do Besiktasu, później do Unionu Berlin, a teraz odgrywa rolę rezerwowego w Newcastle United. Dla Srok już w najbliższą niedzielę rozegra mecz, który może pozwolić mu na swego rodzaju odkupienie własnych win oraz pokazanie, że wciąż może być przydatny w wielkich spotkaniach.

Turecka niedokończona przygoda

Wypożyczenie do Besiktasu Stambuł było dla Kariusa szansą na szybkie zamazanie wielkiej wtopy z finału Champions League. Liga turecka nie należy do najlepszych, ale bardzo dobry debiutancki sezon w niej pomógłby golkiperowi w ewentualnym powalczeniu o miejsce w bramce Liverpoolu po powrocie z wypożyczenia. Niestety tak się nie stało.

W pierwszym sezonie z Kariusem jako podstawowym bramkarzem Besiktas zajął trzecie miejsce w tureckiej ekstraklasie. Od zwycięzcy rozgrywek okazał się gorszy jedynie o cztery punkty. Czarnym Orłom zdecydowanie gorzej poszło w rozgrywkach Ligi Europy. Nie zdołali awansować z dość słabej grupy. Szwedzkie Malmo oraz belgijski Genk okazały się lepsze. Co więcej, Karius w jednym ze spotkań z zespołem ze Skandynawii znów dopuścił się karygodnego błędu, który spowodował porażkę jego zespołu.




Ostatecznie w Stambule spędził niespełna dwa sezony. 67 potyczek, 78 straconych goli, 14 czystych kont – na pewno nie są to liczby, które mogą kogokolwiek zachwycić. Do tego doszło kilka następnych absurdalnych oraz dziecinnych błędów Kariusa, który znów stał się żywym memem. Stwierdzenia „elektryczny” i „niepewny” przykleiły się do niego jeszcze mocniej.

Nie pomogło na pewno też to, że wszyscy tylko czekali na jego kolejną wtopę, by wtedy znowu wzbudzić falę krytyki. Wszyscy zapomineli, że Karius przecież wciąż zalicza czasami wiele dobrych parad, w których najbardziej popisuje się swoim doskonałym refleksem. Inna sprawa, że takich popisów też było bardzo mało…

Wiele szumu wywołało też jego rozstanie z tureckim zespołem. Umowa o wypożyczeniu została natychmiastowo skrócona przez FIFA, gdy zawodnik poskarżył się o nieuregulowanie pensji przez Besiktas. Zaległa kwota była równowartością czterech należnych 29-latkowi miesięcznych pensji. Z tego powodu pozwał on klub. Było to dolanie benzyny do ognia, ponieważ ówczesna sytuacja Kariusa w Besiktasie była już i tak krytyczna.

Trener Senol Gunes w bardzo nocnych słowach komentował poczynania i rozwój Niemca. Nie mogło to przejść bez echa.

Karius zatrzymał się w rozwoju, wygląda bardzo elektrycznie w bramce, a w jego grze nie ma motywacji i entuzjazmu. Jest tak od początku. On nie czuje że jest częścią tego zespołu. Nie udało nam się tego zmienić i oczywiście ja też ponoszę za to odpowiedzialność.

Ma wielki talent, ale do tego momentu jego wypożyczenie się nie sprawdza i to jest nasz problem. Gdyby tylko Tolga Zengin był do mojej dyspozycji, to w bramce wybierałbym właśnie jego, a nie Kariusa – powiedział Gunes.

Karius nie miał już dłużej czego szukać w Turcji. Skrócenie wypożyczenia było też skróceniem jego straty czasu w Besiktasie. Nie był to na pewno udany epizod. Ale dobrze że się już kończył…

Niemiec powrócił do Liverpoolu. Jednak trwało to bardzo krótko. Trafił na kolejne wypożyczenie. Ominął go triumf podopiecznych Jurgena Kloppa w Lidze Mistrzów, gdy pokonali Tottenham 2:0. W finałowym starciu MVP został wybrany właśnie golkiper The Reds, Alisson. Wszyscy zaczęli utwierdzać się w przekonaniu, że faktycznie to właśnie on był powodem dla którego nie udało się rok wcześniej. Zmiana Kariusa na Brazylijczyka została okrzyknięta genialną roszadą zarządu The Reds. A sam gracz zza naszej zachodniej granicy musiał próbować dalej się odbudować. Tym razem powrócił do ojczyzny. Zaczął bronić barw Unionu Berlin.

Następny stracony czas

Przez wszystkie okoliczności w karierze bohatera tego tekstu zapominamy o tym, że wciąż jest on dość młody. Zwłaszcza jak na golkipera. W czerwcu skończył 29 lat. Zatem, kiedy udawał się na pierwsze wypożyczenie z Liverpoolu do Besiktasu liczył sobie tylko 24 wiosny. Trzeba przyznać, że raczej zmarnował czas, który upłynął od tamtej pory. Najgorszym etapem był chyba ten w Berlinie.

Przez całą kampanię 2018/2019 dla ekipy ze stolicy Niemiec zaliczył on tylko pięć występów we wszystkich rozgrywkach. Liverpool był nawet bardzo sfrustrowany takim stanem rzeczy. Anglicy chcieli, żeby Karius dostawał szansę gry, ale tak jak wspomniano wcześniej, miał naprawdę mało czasu spędzonego na murawie. The Reds nie pasowało to na tyle mocno, że w pewnym momencie chcieli nawet skrócić jego wypożyczenie, ale taka opcja nie znajdowała się w kontakcie niemieckiego gracza.

W Bundeslidze zaliczył dokładnie cztery starcia, w których stracił tylko jedną bramkę, a także zachował aż trzy czyste konta. Można teraz dziwić się ówczesnemu szkoleniowcowi stołecznej ekipy, Sebastianowi Hoenessowi, że nie dał Lorisowi więcej szans na grę, a cały czas wolał stawiać na bardziej doświadczonego. Pewnie brakowało mu zaufania do swojego piłkarza, który w przeszłości wielokrotnie wypaczał wynik meczu. Jednak to już historia.

Po zakończeniu wypożyczenia znów znalazł się w Liverpoolu. Ponownie tylko przejazdem. Jednak tym razem nie został nigdzie odesłany. Trafił bowiem na listę wolnych zawodników i pozostał bez klubu.

Szansa na udowodnienie, że nie wypadł Sroce spod ogona

Ciężko sobie wyobrazić lepszy moment na debiut niż finałowe spotkanie o krajowy puchar, które zostanie rozegrane na legendarnym Wembley Stadium. Tym bardziej, że staniesz po stronie drużyny, która na włożenie czegoś do klubowej gablotki czeka już od 1969 roku!

Mowa o Newcastle United, które ostatni finał zwyciężyło właśnie wtedy. Był to Puchar Miast Targowych. Pokonali wówczas w dwumeczu 6:2 węgierski Ujpest. Natomiast na krajowym podwórku okazję do świętowania zdobycia trofeum mieli po raz ostatni jeszcze wcześniej bowiem w… 1955. Triumfowali wtedy w Pucharze Anglii (3:1 z Manchesterem City).

Loris Karius zasilił szeregi The Magpies dokładnie 12 września ubiegłego roku. Od tamtej pory nie rozegrał dla nich ani jednego oficjalnego meczu. Jego debiut w czarno-białych barwach nastąpi w finale tegorocznej edycji Carabao Cup. Rywalem zespołu dowodzonego przez trenera Eddiego Howe’a będzie Manchester United. 29-latek staje przed wielką okazja do ponownego przypomnienia światu o swoich umiejętnościach, a także przekonania trenera do częstszego wystawiania go w wyjściowych jedenastkach.

Od pierwszego dnia, kiedy do nas przyszedł, pracował z naszymi trenerami bramkarzy w naprawdę dobry sposób i myślę, że jego ogólne wyniki na treningach poprawiły się, ponieważ spędzał więcej czasu z nami. Myślę, że jest w dobrym miejscu i jest gotowy do gry – podsumował Eddie Howe.

Dlaczego to właśnie Karius ma w tym prestiżowym pojedynku stanąć między słupkami Srok? Wszystko przez bardzo ciekawy układ zdarzeń.

Współautorem szansy dla Kariusa został… Alisson

Pół żartem, pół serio można właśnie tak stwierdzić. W końcu bez firmowego długiego podania do Mohameda Salaha nie byłoby kuriozalnej czerwonej kartki dla podstawowego bramkarza Newcastle w tym sezonie, Nicka Pope’a. Anglik otrzymał ją w ubiegły weekend i tym samym wykluczył się z finałowego starcia na Wembley. Z kolei jego zastępca, Martin Dubravka, nie może zagrać w meczu z United, bo wystąpił dla innego klubu podczas bieżącej edycji Pucharu Ligi. Zbiegiem okoliczności był to… Manchester United, gdzie spędził pół roku na wypożyczeniu. Zasady w tej kwestii są nieubłagane. Tym samym to Karius zostanie właściwie jedynym wyborem (Mark Gillespie też jest co prawda dostępny, ale ostatni mecz dla Newcastle rozegrał w 2020 roku), i rozegra swoje pierwsze spotkanie od… lutego 2021 roku!

Naprzeciwko staną nie tylko piłkarze Czerwonych Diabłów z fenomenalnym Marcusem Rashfordem na czele. Karius musi znów zmierzyć się z ogromną presją wszystkich, którzy będą tylko czekać na jego najmniejszą pomyłkę. Koszmary odżyją wówczas w mgnieniu oka. Wielu przez to, że właśnie Kariusowi przypadnie bronienie w meczu z Red Devils uważa, że Sroki mają bardzo nikłe szanse na odniesienie zwycięstwa. Zalicza się do nich ekspert Sky Sports, Paul Merson.

Współczuję Newcastle. Szkoda sytuacji Nicka Pope’a. Myślę, że zasady muszą się zmienić. Mówimy tutaj przecież o kimś, kto został wyrzucony z boiska w zupełnie innych rozgrywkach. To nie jest Premier League. Teraz przegapi finał, w którym może już nigdy nie mieć szansy na grę.

Wielka szkoda. Nie widzę teraz niczego poza wygraną Manchesteru United. Mówimy tutaj o graniu bramkarzem trzeciego wyboru przeciwko United, które jest w świetnej formie. Gdyby był jeden zawodnik, którego Eddie Howe chciałby mieć w swojej drużynie na ten finał, to byłby to właśnie Pope. Pope może cię uratować. Teraz jednak martwię się o Newcastle – stwierdził Merson. 

Kariusowi trzeba jednak życzyć, by nie zawiódł, a pokazał, że naprawdę posiada ogromny talent. Formacja ofensywna Czerwonych Diabłów jest w ostatnim czasie na tyle dobrze dysponowana, że na pewno da mu sporo okazji, by się wykazać. Ależ byłaby to przepiękna historia, gdyby okazało się, że Loris Karius zatrzyma United i podaruje Newcastle pierwsze trofeum od ponad 50 lat! Sky Is The Limit.