Nie tylko Premier League, ale i sama Chelsea wydała zimą na transfery więcej, niż Serie A, LaLiga, Ligue 1 i Bundesliga razem wzięte. Anglicy finansowo odjechali reszcie stawki, co powoduje duże obawy wśród osób związanych z innymi europejskimi ligami. Niektórzy oskarżają ich o nieuczciwy „doping”. Inni twierdzą, że reszta powinna brać z nich przykład.

Transfery w tym sezonie dobitnie pokazały, że Premier League pod względem finansowym odjechała reszcie piłkarskiego świata. Anglicy wydawali pieniądze nieosiągalne dla reszty Europy. Nawet największe marki Starego Kontynentu wypadały blado nawet przy drużynach z drugiej połowy tabeli. Jakim cudem Bournemouth czy Nottingham Forest mogą pozwolić sobie na dużo więcej niż AC Milan czy Sevilla? Wpływ ma na to kilka czynników, udowadniających, że rozwój ligi to coś więcej, niż tylko boisko.

Premier League i przepaść w środkach na transfery

Do olbrzymich kwot wydawanych na piłkarzy przyzwyczailiśmy się już dawno. W ostatnich latach uwidoczniła się jednak rosnąca dysproporcja pod tym względem między Premier League a resztą piłkarskiej Europy. Już od sezonu 2001/02 zespoły angielskiej ekstraklasy co roku przeznaczają na wzmocnienia najwięcej na świecie. W tym za to przeszły same siebie, płacąc niemal czterokrotnie więcej od drugiej w rankingu włoskiej Serie A i więcej, niż łącznie ligi zajmujące pozycje 2.-7. w rankingu.

Największe wydatki na transfery w sezonie 2022/23

Angielski futbol odjechał reszcie świata pod względem finansowym. Z dziesięciu klubów, które wydały najwięcej na transfery w obecnych rozgrywkach, aż dziewięć to zespoły Premier League. To kolejno Chelsea, Manchester United, West Ham United, Arsenal, Newcastle United, Nottingham Forest, Tottenham Hotspur, Wolverhampton Wanderers i Manchester City. Pierwszy przedstawiciel innego kraju plasuje się na dziewiątym miejscu, tuż przed Obywatelami – to FC Barcelona.

Fani i przedstawiciele wielu drużyn z kontynentalnej części Europy coraz częściej zaczynają wyrażać obawy dotyczące powiększającej się stale przepaści. Anglicy zaczynają oferować pieniądze nieosiągalne dla zagranicznych ekip. To nie tylko utrudnia pozyskiwanie celów transferowych, wybierających przenosiny na Wyspy, ale i znacznie podbija oczekiwania sprzedających. Czemu bowiem mają oddać swą gwiazdę do Francji lub Niemiec za kwotę mniejszą, niż ta, na którą stać zainteresowanych z Premier League?

Naturalnie nie ma tutaj żadnego monopolu. Southampton przegrało z Olympique Marsylia walkę o napastnika Bragi, Vitinhę. Ten uznał perspektywę walki o Ligę Mistrzów za bardziej kuszącą od boju o utrzymanie. Niemniej, ruchy transferowe beniaminka z Nottingham pokazują, jaki potencjał finansowy mają zespoły nawet z dołu tabeli. Forest ściągnęło z Atletico Madryt Renana Lodiego i Felipe oraz wypożyczył z PSG Keylora Navasa – zawodników gotowych do gry w Champions League. Inny klub, który awansował latem, Bournemouth, bezproblemowo przebiło ofertę AC Milanu za Niccolo Zaniolo, choć ten ostatecznie odrzucił propozycję Wisienek. Obecnie nawet „malutcy” angielskiej ekstraklasy są potęgami, jeśli chodzi o możliwości na rynku. Do tego można dodać zatrudnienie dwóch renomowanych hiszpańskich szkoleniowców: Unaia Emery’ego i Julena Lopeteguiego przez drużyny drugiej połowy tabeli – Aston Villę i Wolverhampton Wanderers.

Z drugiej strony nie można zapominać, że gigantyczne transfery nie są tylko domeną Wyspiarzy. Ze wszystkich 13 transakcji o wartości opiewającej na ponad 100 milionów euro, zaledwie cztery są ich dziełem. Przykładowo, Hiszpanie mają ich pięć. Co więcej, z opublikowanej przez portal Swiss Ramble niedawno analizie corocznego raportu Money League za sezon 2021/22, przygotowywanego przez Deloitte możemy dowiedzieć się, że tylko jeden klub z czołowej 20-tki ich zestawienia wydaje na pensje kwotę przekraczającą roczne przychody. To francuskie PSG.Transfery o wartości 100+ mln euro

Telewizyjny „doping”

Prezes LaLiga, Javier Tebas, zarzucił niedawno Anglikom, że ich futbol jest „na dopingu”. Odnosił się głównie do zagranicznych inwestorów, inwestujących w kluby. Głównym źródłem „dopingu” są jednak prawa telewizyjne. To one pomogły zbudować w ciągu kilkunastu lat dużą przewagę nad resztą konkurencji. Zwłaszcza, że w czasach Finansowego Fair Play, legalne wydawanie pieniędzy wymaga również odpowiednich wpływów. A te z tytułu transmisji w przypadku Premier League są nieporównywalnie większe.

Dane przedstawione we wspomnianym reporcie Deloitte unaoczniają wielką dysproporcję. Jedynymi zespołami, które mogą rywalizować z czołówką wyspiarskiej ligi pod względem zarobków za prawa telewizyjne do rozgrywek ligowych, są Real Madryt i FC Barcelona. Odwieczni rywale zainkasowali po około 150 milionów funtów. Atletico Madryt zarobiło 114 milionów, a więc sumę porównywalną do Southampton i Evertonu – zespołów z pozycji 15. i 16. Ostatnie w tabeli Norwich City zainkasowało niespełna 100 milionów – sumę podobną do najlepszego we Włoszech Interu Mediolan (97). W Niemczech najwięcej zarobił Bayern (84, a więc zdecydowanie mniej od Kanarków). Z kolei we Francji – PSG, ponad dwukrotnie mniej od najgorszego ze spadkowiczów – niewiele ponad 41 milionów.

 

Kontrakt dotyczący praw do transmisji Premier League jest korzystny nie tylko z uwagi na zdecydowanie największą wysokość – łącznie opiewa na ponad 2,5 miliarda funtów za sezon, ale i dzieli środki w bardzo zrównoważony sposób. Każdy klub ma zagwarantowane 79 milionów co rok. Do tego dochodzi jeszcze 5,6 miliona z wpływów komercyjnych. Łącznie to niemal 2/3 całej sumy. Reszta to zmienne, zależne od miejsca na koniec rozgrywek oraz liczby spotkań pokazywanych na żywo.

To polityka znacznie odmienna od tej obowiązującej w Hiszpanii. Tamtejsze środki nie mają tak równego podziału. Ponad 30 procent z niemal 1,4 miliarda euro za sezon 2021/22 trafiło do trzech klubów: Barcelony, Realu i Atletico. Cała reszta stawki zarobiła mniej od wspomnianego już Norwich – mowa również o zespołach występujących w europejskich pucharach.

We Włoszech równy podział dotyczy połowy środków – każda drużyna otrzymała po 23,5 miliona euro, kwotę mizerną w porównaniu do Anglii. Reszta zależy od wyników sportowych. W Niemczech z kolei równy podział to 53% wartości umowy – po 24,7 miliona euro. To niecała 1/3 kwoty gwarantowanej w Premier League.

Angielska ekstraklasa od dawna stawiała na rozwój globalnej marki. Podbiła rynek azjatycki, jest bardzo dobrze „opakowana” w USA i Afryce – dostawcy praw telewizyjnych są więc gotowi zapłacić wielkie pieniądze. Zgodnie z oficjalnymi danymi opublikowanymi w 2015 roku, jej rozgrywki oglądało łącznie aż 2,7 miliarda widzów. W Europie było ich jednak zaledwie niespełna 200 milionów. Po ponad pół miliarda wygenerowały Bliski Wschód z północną częścią Afryki, a także reszta Czarnego Kontynentu. Ponad miliard widzów pochodziło za to z Azji i Oceanii. To właśnie te rynki pozwalają „odjechać” konkurencji.

Oglądalność meczów Premier League na świecie w 2015 roku

Narracja wokół wyspiarskiego futbolu, z uwagi na jego głęboko zakorzenienie w społeczeństwie, pozwoliła też zbudować korzystny obraz dla całej ligi. To nie tylko rywalizacja dwóch czy trzech postawionych najwyżej klubów. Również niżej notowane drużyny, jak Leeds United, West Ham czy (do niedawna) Newcastle United mają ogromne rzesze oddanych kibiców daleko poza granicami kraju. To oznacza, że właściwie wszystkie mecze stanowią wartościowy towar do sprzedaży. To pozwala na tak zbilansowany podział.

Dobry teren dla inwestorów

Wspomniane słowa Tebasa, odnoszące się do zagranicznych inwestorów, mają odniesienie do rzeczywistości. Ci są bowiem w Anglii zdecydowanie bardziej powszechni, niż w innych ligach Top 5. Często wynika to z krajowych przepisów. W Niemczech obowiązuje zasada „50+1”, gwarantująca większość władzy w klubie kibicom. U naszych zachodnich sąsiadów priorytetem jest to, by futbol był „ludzki” i „powszechny”. Również w Hiszpanii często wiele do powiedzenia mają stowarzyszenia fanów. Wszak nawet Barcelona jest częściowo zarządzana przez Cules.

Aspekt promocyjny jest również istotny. Skorzy do wielkich inwestycji biznesmeni i konsorcja najczęściej szukają wielkich, popularnych marek. Wystarczy spojrzeć, gdzie pojawiali się inwestorzy w innych krajach. Paris Saint-Germain, AS Monaco, Valencia, Atletico Madryt, Inter Mediolan – to tylko przykłady zespołów, w które zainwestował kapitał z innych kontynentów, choć z różnym skutkiem.

Zjawisko to nie jest więc odosobnione, ale zdecydowanie bardziej powszechne w Anglii. Co więcej, na murawach Premier League łatwiej je dostrzec, gdyż tamtejsze przepisy finansowe oraz duże przychody komercyjne ułatwiają wydawanie dużych sum na transfery. Przykładowo, Manchester United nie korzysta właściwie w ogóle z kapitału rodziny Glazerów, a „samodzielnie” wygenerowanych środków.

W Hiszpanii sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Tamtejsze drużyny często mają ogromne problemy z rejestracją nowych nabytków. Czasem muszą nawet sprzedawać, aby możliwe okazało się przedłużenie kontraktów z piłkarzami grającymi już w ich barwach. Prawo miało motywować je do inwestowania w rozwój młodzieży i wymusić przeznaczenie środków na rozbudowę infrastruktury. Jednocześnie jednak zaczęło wiązać im ręce.

Portal The Athletic zapytał przedstawicieli klubów z Holandii, Hiszpanii, Francji i Niemiec o opinię na temat aktualnej sytuacji na rynku. Jedynym rozmówcą, który nie wyrażał obaw, był prezes występującego w Ligue 1 Toulouse, zatrudniony niegdyś w Tottenhamie i Liverpoolu – Damien Comolli. Stwierdził on wręcz:

Jeśli ludzie w Niemczech czy gdziekolwiek indziej mówią, że Premier League jest zbyt potężna, to co zrobili, by to ich ligi były silniejsze? Nie powinieneś narzekać, że innym się udało. Zajmij się własnym futbolem. Lepiej sprzedawaj prawa telewizyjne! Kreuj międzynarodowy rynek, tak jak Anglicy.

Medialny potencjał Premier League jest niezrównany, więc napływ zagranicznego kapitału nie może dziwić. Nawet jeżeli niemożliwy jest zakup większości lub części udziałów w klubie Big Six, są jeszcze Newcastle, Everton, Leeds. To wszystko zespoły z szerokim fanbase’em, dobrym zapleczem, świetnymi stadionami i występujące w najbardziej kuszącej pod względem finansowym lidze świata.

Chelsea to jednorazowy wyskok

Gorące dyskusje na temat przewagi finansowej Premier League obudziły w dużej mierze wielkie transfery Chelsea w zimowym okienku. The Blues, kupieni w zeszłym roku przez Todda Boehly’ego, szaleli już latem, lecz w styczniu przeznaczyli na wzmocnienia zdecydowanie więcej, niż wszystkie kluby LaLiga, Serie A, Bundesligi i Ligue 1 razem wzięte. Pobili rekord transferowy ligi, płacąc za Enzo Fernándeza około 107 milionów funtów.

Wydatki Chelsea w sezonie 2022/2023

Przeznaczenie gigantycznych pieniędzy na nowe nabytki, nawet pomimo tego, że bilans transferowy poprzedniego sezonu klub miał „na plusie”, wymagało kreatywnego podejścia. W celu amortyzacji nowo podpisanych umów w dłuższym okresie, podpisywano niewidziane do tej pory w świecie futbolu siedmio- czy ośmioletnie umowy. Chelsea zaryzykowała, by szybko przeprowadzić wielką rewolucję kadrową. Wiele wskazuje, że w związku z tym będzie zmuszona do sprzedaży w kolejnym sezonie. To wydarzenie niewidziane w Anglii na taką skalę.

Dlatego też nie tylko ludzie z zagranicy, ale i z Anglii spoglądali na ich poczynania z wielkim zaskoczeniem. To jednak kwestia jednorazowego wyskoku, a nie znaku przyszłych czasów. Powtórzenie się scenariusza, w którym zespół wydaje ponad 500 milionów funtów na wzmocnienia, jest właściwie nierealne.

Niemniej, różnica między Premier League a resztą Europy będzie zapewne stale się powiększać. Nie zapowiada się na to, aby jakiekolwiek rozgrywki krajowe mogły dorównać jej pod względem generowanych przychodów. To gigantyczna machina promocyjna, jakiej w świecie futbolu nigdzie indziej nie ma.

Czy to niszczy futbol? Możliwe, bo w obecnej sytuacji powoli zmierzamy w kierunku utworzenia się „superligi” w Anglii. Dlatego też włodarze wielkich marek z innych krajów naciskają podobno na utworzenie kontrowersyjnego turnieju kontynentalnego. To miałoby pozwolić im na generowanie podobnych przychodów do Wyspiarzy i zmniejszyło straty pod względem finansowym.

Obraz znanego nam świata futbolu z roku na rok wygląda inaczej. Pieniężny potencjał Premier League może okazać się czynnikiem prowokującym kolejne poważne zmiany. Czy ktoś powstrzyma ich przed dalszym „odjechaniem”? A może zostaną dogonieni? Pokażą to kolejne lata.