Głośne dyskusje i skrajne emocje. Moisés Caicedo i jego zachowanie po ofercie złożonej przez Arsenal to główny punkt dyskusji świata Premier League w ostatnich godzinach. Ekwadorczyk chce transferu z Brighton, ale czy naprawdę można go za to krytykować?

W ostatnich godzinach na ustach wszystkich kibiców Premier League znalazło się jedno nazwisko: kuszony przez Arsenal Moisés Caicedo. Ekwadorczyk ogłosił publicznie chęć odejścia z Brighton, by przenieść się pod skrzydła Mikela Artety. Jego pracodawcy w związku z tym postanowili dać mu wolne od treningów do końca miesiąca, żeby miał czas na ochłonięcie od transferowego zamieszania związanego z jego osobą. Zachowanie piłkarza podzieliło za to fanów ligi angielskiej.

Wielu z nich twierdzi, że zachowuje się on karygodnie i powinien wykazać większy szacunek w stosunku do pracodawców. Znajdzie się jednak i drugie, chyba mniej liczne grono, stające po stronie 21-latka. Postawa gracza Mew polaryzuje, ale zbyt wiele osób patrzy na nią z perspektywy klubu. Przed pomocnikiem otworzyła się życiowa szansa. I nic dziwnego, że chce z niej skorzystać.

Niekorzystny przekaz

W całym zamieszaniu, w centrum którego znalazł się kuszony przez Arsenal Caicedo, bardzo duże znaczenie ma to, jak zostało one przedstawione w mediach. Wszystko zaczęło się w piątkowy wieczór, gdy młody zawodnik opublikował oświadczenie na swoich mediach społecznościowych. Jego treść nie pozostawiała wątpliwości – ubiegał się o wyrażenie zgody na odejście z klubu.

Jestem wdzięczny Panu Bloomowi oraz Brighton za danie mi szansy na przyjście do Premier League i czuję, że zawsze dawałem z siebie dla nich wszystko. Zawsze grałem w piłkę z uśmiechem i wkładając w to całe serce.

Jestem najmłodszym z dziesiątki rodzeństwa pochodzącego z biednej rodziny z Santo Domingo w Ekwadorze. Moim marzeniem zawsze było zostanie najbardziej utytułowanym piłkarzem w historii Ekwadoru.

Jestem dumny, że mogę pobić rekord transferowy Brighton, co pozwoli im ponownie zainwestować fundusze i pomoże klubowi w odnoszeniu dalszych sukcesów.

Fani przyjęli mnie w swoje serca, a ja będę miał ich zawsze w swoim, więc mam nadzieje, że zrozumieją, dlaczego chcę skorzystać z tej wspaniałej okazji.

To rozpoczęło debaty wśród kibiców. Czy takie zachowanie jest etyczne? Czy niedoświadczony zawodnik ma prawo domagać się transferu w ten sposób? Każdy ma prawo patrzeć na sytuację w subiektywny sposób. Wieści z sobotniego poranka dość mocno zmieniły jednak narrację.

Wiele portali sportowych, a nawet sam Fabrizio Romano, podało informację, że Ekwadorczyk nie stawił się na treningu zespołu. Takie doniesienia naturalnie sugerowały niesubordynację niezadowolonego piłkarza. Protest w ten sposób musiał stawiać go w złym świetle, bo jest to jawny przejaw nieprofesjonalizmu. Problem z tym, że nie do końca była to prawda.

Dopiero po pewnym czasie do szerokiego grona odbiorców dotarły wieści, które zmieniały spojrzenie na sprawę. To klub zalecił Caicedo zrobienie przerwy w celu spokojnego przemyślenia zaistniałej sytuacji. Okazało się więc, że mocno negatywne spojrzenie wynika z niepełnego obrazu wydarzeń.

Trzeba się było tego spodziewać

Krytyka zachowania 21-latka przychodzi łatwo. Większość kibiców marzy bowiem o świecie futbolu, gdzie rządzą takie wartości, jak przywiązanie do klubu. Problem w tym, że zachowanie środkowego pomocnika naprawdę nie jest zaskakujące. Wystarczy spojrzeć na nie z typowo „ludzkiej” strony.

Ten chłopak trafił na Wyspy rok temu i od momentu debiutu w barwach Mew stanowi bardzo ważne ogniwo ich składu. W ciągu 24 miesięcy przeszedł od gry na ekwadorskich boiskach do występu na Mundialu oraz zainteresowania ze strony Chelsea i Arsenalu – dwóch klubów o wielkich ambicjach. Latem miał również pytać o niego Liverpool.

Zaskakująco szybki i udany przeskok na wysoki poziom to dowód wielkiego talentu młodego zawodnika. W ten niektórzy mogli uwierzyć jeszcze przed przeprowadzką do Anglii. Gdy kupowało go Brighton, był podobno bacznie obserwowany przez Manchester United. Przenosiny na The Amex miały stanowić krok na drodze do realizacji marzeń o grze w jednej z największych europejskich marek.

Wybór okazał się trafiony, wszak zespół z południowego wybrzeża świetnie identyfikuje i rozwija talenty. Nie jest jednak kierunkiem docelowym – przy pełnym szacunku, nie gwarantuje walki o najwyższe cele i regularnie sprzedaje najlepszych graczy. Ben White, Yves Bissouma, Marc Cucurella czy Leandro Trossard wytyczyli szlak, którym chcą podążać ich koledzy. Trudno dziwić się, że w obliczu wielkiej oferty i Caicedo zapragnął zmiany barw.

To tylko człowiek

Najpierw o Ekwadorczyka pytała Chelsea. Ten jednak był gotów zaczekać i przenieść się na Stamford Bridge latem. Caicedo zmienił zdanie dopiero gdy zgłosił się po niego Arsenal. Nietrudno domyślić się, skąd taki scenariusz – Kanonierzy przewodzą ligowej tabeli i transfer zimą otwiera szansę na życiowy sukces. 21-latek mógłby zostać drugim mistrzem Anglii w historii swojego kraju.

Postawmy się w pozycji takiego piłkarza. Dostaje ofertę z klubu o większej marce, z pewnością gwarantującą dużą podwyżkę i realną szansę na trofea. Czy ktokolwiek z nas nie chciałby z niej skorzystać? Dla chłopaka wychowanego w wielodzietnej rodzinie z południowoamerykańskiego kraju to jak złapanie Pana Boga za nogi. Kontrakt życia, możliwość spełnienia marzeń.

Kariera piłkarska potrafi być nieprzewidywalna. Jedna kontuzja może przekreślić wszystko. Nie można więc dziwić się, że wychowanek Independiente del Valle stara się robić co może, by wykorzystać tę okazję. Oświadczenie na łamach Instagrama i Twittera to ruch zaskakujący i z pewnością nieelegancki w stosunku do Brighton, które wprowadziło go na salony. Na nim stracić może jednak tylko on sam.

Piłeczka jest po stronie Mew. To one ustalają cenę i decydują, co zrobić z rozczarowanym pracownikiem. Caicedo za to znajduje się w trudnym położeniu – jeśli zostanie, musi dalej pracować z pełnym zaangażowaniem, by Arsenal nie zmienił zdania i wrócił po niego latem. Inaczej przecież mogą znaleźć alternatywę. Strajk byłby więc skrajną głupotą i The Seagulls raczej nie muszą obawiać się wymuszenia transferu. A jeśli dostaną więcej, niż odrzucone w piątek 60 milionów funtów, z pewnością nie będą mogli mówić o finansowym rozczarowaniu.

Ich piłkarz przystał na kontrakt do 2025 roku. Musi się liczyć z tym, że Brighton może wymagać od niego, aby go wypełnił. To od niego zależy to, czy pracodawcy zrobią ukłon w jego stronę. On, na razie, nie uderzył w klub i nie protestował. Jedynie publicznie wyraził chęć przenosin do zespołu o wielkich ambicjach, a więc coś oczywistego.

Co będzie dalej? Musimy poczekać. Moisés Caicedo, na razie, nie jest jednak żadnym czarnym charakterem. On jedynie walczy o realizację własnych ambicji. Czyli robi to, co zrobiłby zapewne każdy z nas. Wszystko zależy od tego, jak podejdzie do sprawy. Czy zachowa się fair i zaprezentuje profesjonalizm na boisku? To chyba najlepszy scenariusz dla wszystkich stron. Pytanie tylko, czy tak podejdzie do sprawy. Wszelkie błędy będzie musiał jednak brać na swoje barki.