Arsenal to obecnie najlepiej grająca drużyna w Premier League — mówią moi serdeczni druhowie, z którymi prowadzę od 3 lat program Przerwa na Kawę. To miłe, bo to nowe. Kanonierom w ostatnich latach daleko było do pięknej gry, a jeszcze dalej do myślenia o czymkolwiek więcej niż walka o Ligę Mistrzów, która notabene coraz rzadziej kończyła się zwycięsko. Dziś każdy wokół przekonuje mnie, że Arsenal walczy o mistrzostwo Anglii, a ja nie mogę w to uwierzyć. Przyzwyczajeni do porażek, mamy teraz rozsiąść się na pole position i nie drżeć o wynik? Choć minie jeszcze trochę czasu, zanim rzucę hurraoptymistyczne „jazda po mistrzostwo!” to trzeba przyznać, że jest to zupełnie inna drużyna. Taka, która potrafi wygrywać. A tego wszystkiego nie byłoby, gdyby nie Mikel Arteta.

Zwycięstwo wyrasta z harmonii. Ta maksyma od dawna kojarzy się z Arsenalem, jednak w ostatnich latach próżno było szukać w tym zespole harmonii. Pojedyncze wyskoki, momenty, czy nawet pozytywne serie, które oglądaliśmy naszymi zmęczonymi kibicowskimi oczami, najczęściej kończyły się tam gdzie zawsze. W smutnym kącie zwanym porażką. Dziś patrzę w tabelę i widzę drużynę, która przegrała tylko jeden mecz z piętnastu i nawet w nim nie musiała się niczego wstydzić. Patrzę na rozradowane twarze piłkarzy w czerwonych koszulkach i widzę tam pasję, zaangażowanie i chęć wygrywania. Odpalam transmisję z meczu Arsenalu i słyszę przyśpiewki kibiców, w których wychwalają trenera i młodych liderów zespołu, którzy najlepsze w co chce wierzyć mają dopiero przed sobą.

Harmonia to klucz. Mikel Arteta stworzył w tym klubie strukturę, która napędza wszystkich od piłkarzy po kibiców. Jakże wdzięczny jestem, że osoby decyzyjne wytrzymały ciśnienie i uwierzyły w proces szybciej niż inni. Uczciwie przyznać trzeba, że był moment, w którym chcieliśmy się przecież pożegnać z hiszpańskim szkoleniowcem, jednak ten nie zważając na głosy wokół, kontynuował swój plan i skrupulatnie wdrażał go w życie. Odsunął od składu tych, którzy nie dali się przekonać i tych, których zwyczajnie nie potrzebował. Kibicom na początku delikatnie wmówił, że atmosfera jest fantastyczna, a Ci uwierzyli w to i dziś doping na Emirates Stadium jest jednym z najlepszych w całej lidze. We have super Mik Arteta, he knows excatly what we need. On wiedział nawet wtedy, gdy my nie wiedzieliśmy.

Pozytywna atmosfera w klubie to jedno, ale spójrzcie tylko na to, co dzieje się na boisku. Do klubu dołączyły dwie postacie, które doskonale wiedzą jak smakuje zwycięstwo. Gabriel Jesus, nawet kontuzjowany wchodzi do szatni i w przerwie motywuje swoich kolegów, tłumacząc im, że losy meczu leżą tylko i wyłącznie w ich nogach i zaraz trzeba wyjść odwrócić niekorzystny rezultat. I to się dzieje. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że minął czas, w którym drżę o wynik. Bo patrzę na tych chłopaków i widzę w nich wolę walki. Widzę rozradowane twarze po zdobytej bramce, widzę skupienie i pewność siebie na twarzach obrońców, widzę buńczuczny uśmiech Ramsdale’a, który zaprasza przeciwników do tańca. A mecze rozgrywane są przecież według choreografii Mikela Artety.

Czy ja mówiłem coś o harmonii? Ofensywnie Arsenal to prawdziwy kolektyw:

Ødegaard – 6 goli, 4 asysty
Martinelli – 6 goli, 2 asysty
Saka – 5 goli, 6 asyst
Gabriel Jesus – 5 goli, 5 asyst
Xhaka – 3 gole, 4 asysty

Gdy jeden ma gorszy dzień, to drugi ma lepszy. Gdy jeden nie dojeżdża, to ktoś inny bierze ciężar na swoje barki. Harmonia. Trudno wskazać jednego najlepszego piłkarza Arsenalu, bo po prostu najlepiej działają razem.

Wiecie co? Nie mogę się nadziwić, że to naprawdę działa tak dobrze. Martin Ødegaard zamienił się w prawdziwego lidera, który swoim spokojem przelewa pewność siebie na resztę drużyny. O jego fantastycznej formie i boiskowym geniuszu nawet nie będę się rozwijał. Dryblujący Gabriel Martinelli, który na pytanie, czy będzie przedłużał kontrakt w Arsenalu, odpowiada, że potrzebuje tylko długopisu. Twarz Arsenalu, czyli Bukayo Saka, na którego są obecnie zwrócone oczy całego świata. Tutaj zwyczajnie wszystko się zgadza. Wystarczyło dodać do tej mieszanki Gabriela Jesusa i okazało się, że jest to ofensywa, która może powalczyć o mistrzostwo Anglii.

Tego wszystkiego nie byłoby, gdyby nie pewność z tyłu. William Saliba to prawie jak nowy transfer. Jego współpraca z Gabrielem Maghalaesem wygląda świetnie i choć obaj nie ustrzegają się błędów, to są prawdziwym monolitem i dzięki nim widmo beznadziejnych środkowych obrońców Arsenalu już dawno odeszło w zapomnienie. Ben White? Absolutny fenomen. Na prawej obronie gra jakby od niechcenia, a robi to jako jeden z najlepszych w lidze.

Muszę Ci poświęcić osobny akapit, łotrze. Żegnałem się z tobą przynajmniej dwa razy. Nie znosiłem Cię i za całe zło tego świata obwiniałem właśnie Ciebie. Jak dobrze, że zostałeś i pokazałeś, jak bardzo można się pomylić. Arteta wymyślił Granita Xhakę na nowo. Wpadł na pomysł, że w sumie, dlaczego nie uwolnić go od zadań skupionych jedynie na defensywie i pozwolić mu atakować, kreować i strzelać. Efekt? Całkowita odmiana. W końcu Xhaka pokazuje to, co ma w sobie najlepszego, ale potrafi też podostrzyć, a czasem przecież to też jest potrzebne. Najbardziej cenię w Granicie to, że jest pierwszy, który zbiera zespół po strzelonej bramce i podpowiada, motywuje, przemawia do drużyny. Choć nie jest kapitanem, to zachowuje się jak on. W końcu jest jednym ze starszych zawodników.

Tak samo ważne są przecież postacie drugoplanowe jak Elneny czy Nketiah. Ten pierwszy nawet w doliczonym czasie wbiega na boisko, jakby wchodził na najważniejszy mecz w sezonie, bo przecież wie, że skoro taki jest na niego plan, to on też jest potrzebny. Eddie za to na pytanie, czy uda mu się zastąpić Jesusa odpowiada, że on nie chce nikogo zastępować, bo będzie pisał swoją historię. Postawa godna podziwu. Życzę mu, żeby faktycznie tak się stało, choć jeszcze w pełni mnie nie przekonuje.

W Arsenalu znów można się zakochać

Przez ostatnie lata zastanawiałem się, czemu jakiś młody kibic miałby się zakochać w Arsenalu. Największe sukcesy to już archaiczna sprawa, a drużyna nie gra nawet w Lidze Mistrzów. Teraz to wszystko zupełnie się odwróciło. Zespół zbudowany jest na młodych, ambitnych piłkarzach, a gra oparta na wymianie podań, dryblingu i niemal wejściu do bramki z piłką, przypomina te najlepsze lata za czasów Arsene’a Wengera. To bardzo symboliczne, że Wenger miał przyjemność oglądać znakomity powrót w meczu z West Hamem w boxing day. Tak papciu, dobrze dzieje się z tym klubem, słyszysz tylko tych kibiców? Widzisz tych chłopaków na boisku? W nich można się zakochać. To oni sprawiają, że wstajemy z krzesełek i krzyczymy z radości.

Zwycięstwo rodzi się z harmonii i chce wierzyć, że narodzi się w tym sezonie Premier League wspaniała historia. Jak zaczyna działać, to naprawdę wszystko. Kibice kochają swoich piłkarzy, a zawodnicy kochają dla nich grać. Czuć te symbiozę na stadionie, podczas transmisji telewizyjnej, czy w prostych dyskusjach na Twitterze. Nawet najwięksi sceptycy mówią „w końcu”. Za takim Arsenalem tęskniłem.

Pytają się mnie, czy to, że mówię, iż celem Arsenalu na ten sezon jest Liga Mistrzów i na tym trzeba się skupić to kurtuazja, a może zwyczajnie postradałem zmysły. Praca u podstaw moi drodzy. Kanonierzy na pewno powalczą o mistrzostwo Anglii w tym sezonie, bo tylko szaleniec stwierdziłby, że w takiej sytuacji tego nie zrobią. Nie wiem tylko, czy uda im się faktycznie sięgnąć po to trofeum, choć całym sercem wierzę, że tak. Nie będę jednak zawiedziony, jeśli nie uda się tego zrobić. Jestem zachwycony kierunkiem, w jakim zmierza ten klub i wiem, że mistrzostwo Anglii jest tylko kwestią czasu. Nie ten sezon, to inny. Kluczowym aspektem jest zostawienie w klubie kluczowych piłkarzy i odpowiednie ulepszanie zespołu w okienkach transferowych. Konkurencja w końcu nie śpi. Liga Mistrzów będzie dobrym pretekstem, żeby najlepsi zawodnicy tu zostali, a inni zechcieli do tej drużyny dołączyć. Powrót do LM po tak wielu latach też będzie smakował wybornie.

Jestem spokojny o przyszłość, bo widzę, że piłkarze, którzy grają z armatką na piersi, są tym faktem zachwyceni. To w końcu oni sami wyrwali sobie to pierwsze miejsce i to od nich samych zależy, co z tym zrobią. Arteta sprawił, że wszyscy uwierzyli, iż stać ich na wszystko, więc czemu by nie spróbować? A my, prości kibice, będziemy to obserwować i pomagać tak, jak tylko potrafimy.

Victoria Concordia Crescit. Dziś wierzę w to, jak nigdy wcześniej.