Mistrzostwa Świata dobiegły końca. Argentyńczycy z Leo Messim na czele po 36 latach wielkiego czekania zostali w końcu Mistrzami Świata. Koniec mundialu oznacza, że już za dosłownie chwilę do gry powrócą rozgrywki klubowe, a w tym nasza ukochana Premier League. W pierwszej części sezonu najlepszej ligi świata mogliśmy zaobserwować kilku graczy, którzy wyróżnili się na tle reszty. Jednym z takich piłkarzy jest bohater tego tekstu, a więc Alisson Becker. 

Brazylijski bramkarz był do tej pory zdecydowanie najjaśniejszą postacią w zespole Liverpoolu. The Reds zaliczyli słabą pierwszą połowę obecnej kampanii, ale gdyby nie świetna postawa Alissona pewnie mówilibyśmy o katastrofalnej pozycji ekipy z Anfield. Becker swoimi umiejętnościami zachwyca jednak od bardzo dawna, bo już na początkach swojej kariery dał radę wygrać rywalizację z legendarnym Didą! Ustąpić miejsca w bramce musiał jednak, gdy konkurował z…Wojciechem Szczęsnym! Teraz w Liverpoolu jest absolutnie bezkonkurencyjny, a jego pozycja niepodważalna. Kariera Alissona to naprawdę barwna historia. Można ją podzielić na kilka aktów podczas, których pokonywał on kolejnych przeciwników, by w końcu stać się wzorem i liderem.

I. Najpierw pokonał… własnego brata

Alisson przyszedł na świat 2 października 1992 w mieście Novo Hamburgo na południu Brazylii. Miał jednego brata. Muriel był od niego starszy o 6 lat, ale również chciał zostać zawodowym piłkarzem. Ba! Też marzył o byciu profesjonalnym bramkarzem, który podbije Europę. Rodzice wspierali marzenia swoich synów i wysłali ich do tego samego klubu, by rozwijać ich umiejętności. Owym klubem okazał się Internacional Porto Alegre.

Rozpoczynali rzecz jasna od drużyn młodzieżowych. Jednak z czasem sukcesywnie przesuwali się wyżej aż do pierwszego zespołu. W pewnym momencie doszło do sytuacji, w której Alisson i Muriel toczyli dosłownie bratobójczy pojedynek o miejsce w wyjściowym składzie. O tym doświadczeniu w jednym z wywiadów opowiadała ich mama Magali.

To było bardzo trudne doświadczenie. Chcesz zobaczyć, jak obaj wchodzą do wyjściowego składu? A jak to możliwe? – mówiła ich matka.

Mimo wszystko taki stan rzeczy nie trwał zbyt długo. W końcu Alisson udowodnił swoją wyższość nad bratem. Miał ją zarówno w elemencie samych umiejętności bramkarskich, ale również swoją przewagę osiągnął dzięki ogromnej pewności siebie i zawziętości. Reprezentant Brazylii był niesamowicie zdeterminowany, by spełnić swoje sportowe cele. Jego bratu przeszkodziła też kontuzja, która wykluczyła go z gry, a to wykorzystał Alisson. W końcu Muriel skapitulował i poprosił o wypożyczenie do innego zespołu. Kilka później przyznał, że mimo wszystko jest bardzo zadowolony z postępów swojego brata.

Wiem, jak to jest stracić swoją pozycję w drużynie. ale cieszę się, że to właśnie mój młodszy brat mi ją odebrał. – przyznał Muriel, który aktualnie broni barw cypryjskiego AEL Limassol.

Alisson z kolei po dziś dzień bardzo docenia rolę swojego brata w jego własnym życiu. W jednym z wywiadów również w bardzo ciepłych słowach wypowiedział się na jego temat.

Za wszystko, co osiągnąłem, muszę podziękować mojemu bratu. – stwierdził bramkarz Liverpoolu.

II. A później wygrał z.. Didą

O ile brata Alissona powiedzmy sobie szczerze, że nikt z nas raczej nie znał, o tyle legendarny Dida to persona, której już nikomu przedstawiać nie trzeba. 2-krotny triumfator Ligi Mistrzów, mistrz i vice-mistrz świata, mistrz Włoch z AC Milanem – właśnie z kimś takim musiał rywalizować Alisson na końcu swojej przygody w Internacionalu. Dida miał już wtedy co prawda 41-lat. Z drugiej strony na pewno wzbudzał respekt w młodym Beckerze, który z pewnością wzorował się i traktował 89-krotnego reprezentanta Canarinhos jako wzór do naśladowania. Zdaje się jednak, że to właśnie w momencie, gdy widocznie przewyższał legendę brazylijskiego futbolu, trafił także na radary europejskich drużyn. Trenowanie i rywalizacja u boku takiej gwiazdy nie spowodowały stresu i tremy u Beckera, a jedynie umocniły jego wielkie ambicje i silny charakter.

Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że Alisson zmusił Didę do zakończenia kariery. Były piłkarz AC Milanu właśnie w 2015 roku zawiesił buty na kołku, a Internacional okazał się jego ostatnim przystankiem. Chyba po prostu spostrzegł, że właśnie idzie nowe pokolenie, a bramka reprezentacji Brazylii jest bezpieczna i trafi w dobre ręce…

Sam Alisson kontynuował pasmo swoich dobrych występów w ojczyźnie, a tym samym przybliżał się do upragnionego wyjazdu za ocean. W końcu po bohatera tego tekstu zgłosiła się włoska AS Roma. Z Internacionalem Brazylijczyk żegnał się mając 24 czyste konta w 58 meczach, w których wpuścił 61 goli.

III. Następnie musiał jednak uznać wyższość Wojciecha Szczęsnego

W Romie Alisson zaliczył falstart. Co prawda mógł pochwalić się pierwszą serią udanych występów w reprezentacji Brazylii, gdy kilka miesięcy po transferze do klubu ze stolicy Włoch zaliczył serię 6 z rzędu wygranych meczów w koszulce Canarinhos, w których dodatkowo uzyskał aż 5 czystych kont, ale wciąż brakowało kropki nad „i” w postaci regularnej gry w wyjściowym zestawieniu Romy. W pierwszym sezonie nie zagrał ani razu w Serie A, a minuty dostawał tylko w rozgrywkach Ligi Europy, a także Pucharu Włoch. Przy jego wielkich ambicjach było to zdecydowanie za mało.

Podstawowym bramkarzem Romy był wówczas Wojciech Szczęsny, który nie schodził poniżej pewnego poziomu i był wartością dodatnią dla Giallorossich. Nasz bohater z Mistrzostw Świata w Katarze był jednak wtedy tylko wypożyczony do Romy z Arsenalu. Włosi dwukrotnie wypożyczali Polaka z The Gunners, ale w końcu latem 2017 przeszedł on do Juventusu. Tym samym zwolnił miejsce między słupkami ekipy ze Stadio Olimpico, które naturalnie przejął Alisson. Brazylijczyk znów stanął na wysokości zadania i wykorzystał szansę daną przez los.

Kampania 2017/18 przyniosła Brazylijczykowi 37 ligowych potyczek, w których zachował aż 17 czystych kont. Wyglądał bardzo pewnie, niejednokrotnie ratując Romę swoim refleksem i umiejętnością świetnego ustawienia przy strzałach oponentów. Równie dobrze spisywał się także na arenach Ligi Mistrzów, gdzie wraz z kolegami dotarł aż do półfinału. W Champions League rozegrał 12 meczów, z czego aż 5 było na zero z tyłu. W końcu poznał gorycz porażki w 1/2 fazy pucharowej, gdzie lepszy okazał się… Liverpool. Patrząc na teraźniejszość, można wysnuć wniosek, że Alisson postąpił według zasady, która mówi, że „jeśli nie możesz ich pokonać, to dołącz do nich”.

IV. W końcu niekwestionowany, ale i niedoceniany

Liverpool za wykupienie Alissona z Romy zapłacił aż 62,5 miliona euro. Brazylijczyk stał się wtedy najdroższym golkiperem w dziejach futbolu, ale kilka tygodni później ten rekord odebrał mu Kepa, który trafił do Chelsea za okrągłe 80 milionów euro. Czas pokazał jednak, że to Becker był warty większych pieniędzy. Okazało się, że dla The Reds był warty każdych pieniędzy. W końcu z pełną świadomością można powiedzieć, że dał im upragnione zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Mimo wszystko zdaje się, że jego wkład w tamten sukces jest dość niedoceniany.

Alisson od razu po przybyciu na Anfield stał się niekwestionowanie podstawowym bramkarzem w układance trenera Jurgena Kloppa. W edycji 2018/19 Champions League kilkukrotnie dawał Liverpoolowi drugie życie i przedłużał ich nadzieje na wielki triumf. Najpierw zrobił to już na etapie fazy grupowej. W ostatniej minucie spotkania decydującego o wyjściu z grupy fenomenalnie obronił strzał Arkadiusza Milika z bliskiej odległości. Gdyby nie ta parada, Liverpool nie przeszedłby dalej i nie byłoby kolejnych pięknych chwil z udziałem Alissona i całej drużyny Czerwonych.

Najbardziej pamiętną zdaje się być oczywiście rewanżowe starcie z Barceloną w półfinale. Legendarne odrobienie strat i zwycięstwo 4:0 zna nawet niedzielny fan futbolu, ale większość z nich z tamtej potyczki zapamiętało nazwiska Giniego Wijnalduma, Trenta Alexandra Arnolda, a także Divocka Origiego, którzy tamtego dnia odpowiadali za zdobywanie bramek. Jednak zachowanie czystego konta i szans na ten wielki comeback było możliwe tylko, dzięki genialnej postawie Alissona. Reprezentant Canarinhos obronił łącznie 5 strzałów Dumy Katalonii w całym starciu. Najważniejsze okazały się robinsonady przy groźnych strzałach Leo Messiego oraz Coutinho, a także przy sytuacji praktycznie sam na sam, w której Becker okazał się lepszy od Jordiego Alby. W wielkim finale z Tottenhamem bohater tego tekstu również wiele razy ratował The Reds.

Powiedzmy sobie szczerze, że przebieg tamtego angielskiego finału Ligi Mistrzów nie był zbyt interesujący. Można rzec nawet, że był dość nudny. Wydarzenia, które nastąpiły w przeciągu 90 minut ułożył rzut karny podyktowany już w 2. minucie. Pewnie wykorzystał go Mohamed Salah. Później to Tottenham dochodził jednak częściej do głosu, ale był bezradny wobec pojedynków z Alissonem. Spurs nie mieli sposobu, by pokonać świetnie dysponowanego golkipera Czerwonych. Tamtym razem wybronił 9 uderzeń przeciwników. Stał się trzecim bramkarzem z Brazylii, który zdołał zachować czyste konto w finale Champions League. Pierwszym, który dokonał tej sztuki był wspominany na początku Dida!




Alisson został dzięki temu wybrany MVP tamtej finałowej potyczki. W debiutanckim sezonie na Anfield wygrał również Złotą Rękawicę w Premier League. Wielu spodziewało się, że będzie wartością dodatnią dla Liverpoolu, który nowego bramkarza potrzebował jak powietrza, ale chyba nikt nie liczył, że już w pierwszym sezonie Alisson zdobędzie tyle indywidualnych nagród i poprowadzi klub do wygranej w najważniejszych rozgrywkach w Europie.

V. Alisson wzorem dla innych

W następnych sezonach 30-latek tylko potwierdził swoją klasę i stał się symbolem Liverpoolu dzisiejszych czasów. Śmiało można odnieść wrażenie, że jest to golkiper wręcz idealnie pasujący nie tylko do stylu gry zespołu Kloppa, ale też całej otoczki Anfield i The Reds. Brazylijczyk swoją markę wyrobił także poprzez kilka znaków rozpoznawczych, których nie przejawiają inni bramkarze. Zaliczył już 3 asysty w lidze angielskiej. Nie jest to jednak jedyna „cecha charakterystyczna” Alissona. Wszakże jest on jedynym bramkarzem, który w całej ponad 30-letniej historii Premier League zdołał zdobyć bramkę po strzale głową. Jakby tego było mało, okazało się, że było to trafienie, które wydatnie pomogło Liverpoolowi awansować do Ligi Mistrzów. Po prostu fenomenalny.

Wciąż jest pierwszym wyborem na swojej pozycji, ale jednocześnie nie musi się martwić, że w razie jego absencji, klub będzie miał kłopoty. 24-letni Caoimhín Kelleher doświadczył w ubiegłym sezonie gry o najwyższą stawkę w krajowych pucharach i trzeba przyznać, że stanął na wysokości zadania. Teraz Alisson zdaje się być dla niego tym, kim na początku kariery Beckera był dla niego legendarny Dida. 30-letniemu bramkarzowi brakuje jednak sukcesu z reprezentacją. W tym roku miało się udać, ale na ich drodze stanęła Chorwacja. Po felernym ćwierćfinale Alisson przyznał jednak, że cała kadra jest sfrustrowana, ale nie ma czego żałować.

Na następnych Mistrzostwach Świata w 2026 na pewno ponownie będą kandydatami do walki o złoto. Z kolei sam Alisson znów najprawdopodobniej będzie strzegł ich bramki. W końcu jest synonimem słowa „stabilność” i nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Liverpool gra dobrze – Alisson gra dobrze. Liverpool gra źle – Alisson gra dobrze. Ta druga opcja widnieje od początku tego sezonu. Jednak wszyscy fani The Reds wierzą, że po wznowieniu rozgrywek reszta graczy weźmie przykład z Brazylijczyka. W końcu Alisson dla wielu może być inspiracją, a jego drogę można uznawać za przykład do naśladowania. Od małego wyróżniał się wielką wolą walki i ambicjami. Nie załamał się po tragicznej śmierci swojego ojca, który utonął w jeziorze. Partnerzy z zespołu zawsze mogą na niego liczyć. Alisson to prawdziwy wzór i mistrz.