Często zdajemy sobie sprawę, że przeskok jakościowy po awansie z Championship do Premier League potrafi być ogromny. Czasami wręcz zabójczy dla drużyn, które po sezonie w gronie najlepszych od razu wracają na niższy szczebel. Tegoroczne beniaminki Premier League prezentują nam dwa różne oblicza tej nobilitacji.

Kiedy wszystko było już jasne i wiedzieliśmy, że w nowym sezonie Premier League jako beniaminki wystąpią Fulham, Bournemouth oraz Nottingham, mieliśmy pewne przewidywania i, co chyba ważniejsze, pewne nadzieje odnośnie tych drużyn. Za nami pierwsza część tego dziwnego sezonu. Zawodnicy wyjechali na Mistrzostwa Świata, więc to dobry moment, żeby podsumować pierwsze 15 kolejek w wykonaniu tegorocznych „świerzaków”.

Wbrew powiedzeniom i na skrzydłach kosmicznego Serba

“Za mocni na Championship, za słabi na Premier League” – właśnie to stwierdzenie padło w kontekście Fulham w zasadzie od paru lat. Trzy awanse i dwa spadki w ciągu ostatnich pięciu lat. Do The Cottagers przylgnęła łatka drużyny, która nie potrafi poradzić sobie na najwyższym poziomie, mimo zamiatania konkurencji poziom niżej. W tym sezonie jest jednak inaczej. Po 15. kolejkach Premier League zajmują najwyższą pozycję w całym skakaniu między ligami, które miało miejsce w ostatnich latach.

Pokazują, że genialny wynik bramkowy z zeszłego sezonu nie przepadł w realiach Premier League. Fulham na swoim koncie 24 bramki. To więcej niż zdobyło 13 z 20 pozostałych ekip ligi. Pochwalić należy również styl, w jakim podopieczni Marco Silvy punktują. Potrafią ułożyć mecz pod siebie i dyktować warunki gry, co zdołali pokazać nawet z wyżej notowanymi rywalami. I w tym właśnie zasługa Portugalczyka. Udało mu się zachować agresywny styl w realiach mocniejszej ligi i nie zatracić DNA, które pozwoliło wygrać im rozgrywki na zapleczu elity. Mimo że statystyki defensywne pozostawiają wiele do życzenia, to Fulham utrzymuje się w górnej części tabeli i nie możemy powiedzieć, że dokonali tego „po łebkach”.

Pochwalić należy transfery do klubu. Nie wyglądały one imponująco, ba, drapaliśmy się po głowie w zastanowieniu, czy to wystarczy na utrzymanie. Okazało się, że jak dotąd wystarczy i to ponad stan. W szczególności oklaski należą się za sprowadzenie dwóch zawodników. Pierwszym jest João Palhinha, który z Harrisonem Reedem tworzy środek pola wykonujący bardzo dobrą robotę. Portugalczyk ma również najwięcej odbiorów w całej lidze. A to wszystko za około 20 mln euro. Drugim natomiast jest Andreas Pereira, po którym nie spodziewaliśmy się fajerwerków, a tymczasem obok Aleksandara Mitrovicia jest czołową postacią w ataku Fulham. Były gracz Manchesteru United kilka razy w tym sezonie ratował zespół swoimi asystami czy bramkami.

W ten sposób możemy przejść do serbskiego napastnika. W jego przypadku początkowe powiedzenie też było niejednokrotnie powtarzane. Po wykręceniu absurdalnego wyniku strzeleckiego w postaci 43 ligowych goli, wielu zastanawiało się, czy w tym sezonie będzie równie skuteczny. I jak dotąd chyba nikt nie może być zawiedziony. 9 zdobyczy w 12 spotkaniach to naprawdę godny wynik. Gdyby nie ostatnie tygodnie znaczone urazem, byłby on zapewne wyższy. Mitro jest liderem beniaminka, który do Boxing Day będzie okupował 9. pozycję w tabeli.

Fulham jest małą sensacją ligi. Grali jak równy z równym z większością dotychczasowych przeciwników. Marco Silva udowadnia, że gra „z otwartą przyłbicą” w wykonaniu beniaminka może być skuteczna. Pierwszą połowę sezonu można śmiało podsumować słowami szkoleniowca The Cottagers – „Los wynagradza odważnych”.

Przerost treści i powtarzanie cudzych błędów

Pora przejść na zupełnie inny biegun – do zespołu Nottingham, czyli największej niespodzianki poprzedniego sezonu i jednego z większych rozczarowań obecnego. Według wielu to właśnie Tricky Trees mieli być czarnym koniem ligi i zaskoczyć nas wszystkich. Zaskoczyli, lecz bynajmniej pozytywnie. Po 15 rozegranych meczach zajmują 18. miejsce z drugim co do wielkości dorobkiem straconych bramek – 30. W ostatnich spotkaniach coś zaczęło działać i zespół Steva Coopera wygląda lepiej. Na usta ciśnie się „szkoda, że tak późno”. Przerwa na mundial na pewno pozwoli Anglikowi porządnie przygotować drużynę do reszty sezonu. Co bardziej żartobliwy twierdzą, że będzie to czas, aby poznać wielu z nowych zawodników.

O ile argument dotyczący ponad 20 sprowadzonych (i prawie 20 oddanych) w lecie zawodników mógł na początku wystarczyć, to z tygodnia na tydzień przestaje być wymówką. W 4 miesiące grupa powinna zgrać się wystarczająco. Nie da się oprzeć wrażeniu, że Nottingham powtórzyło błędy poprzedników. Mowa tu o ekipach, które jako beniaminki Premier League rzuciły się na rynek, sprowadzając zawodników hurtowo. Ostatnim przykładem jest Fulham z sezonu 2018/19. Wśród „wzmocnień” na Craven Cottage przyszło 14 zawodników, a w tym Andre Schürrle, Lazar Marković czy Ryan Babel. Wówczas skończyło się to spadkiem jako 19. drużyna ligi.

Transfery Nottingham mają dwie twarze. Od genialnych ruchów w postaci sprowadzenia Deana Hendersona, po nie udane, jak w przypadku Jessego Lingarda. Niestety więcej było jednak z kategorii Lingarda. Czuć to zwłaszcza z przodu. W linii ataku panuje istna impotencja. Żaden z graczy nie wygląda na kogoś, na kim można oprzeć budowanie ofensywy.  

Niemal w każdej kolejce powtarzają te same błędy. Czasami wydaje się, że punktują tylko w meczach, gdy Henderson ma mecz życia. Chyba dopiero w spotkaniu z Liverpoolem widzieliśmy takie Nottingham, jakie sobie wyobrażaliśmy – zorganizowani z tyłu, groźni z kontry oraz ze stałych fragmentów gry. Powtórzyli to ostatnio z Crystal Palace i miejmy nadzieję, że pokażą to w pozostałych meczach.

Steve Cooper będzie miał teraz czas na zmienienie tego, co nie gra i wejście w drugą część sezonu z dobrze przygotowanym Nottingham. Wbrew wszystkiemu menedżer przedłużył ostatnio kontrakt i dostał zaufanie od władz, czego nie może powiedzieć inny trener.

Efekt nowej miotły i nagły zwrot

Scott Parker jako pierwszy szkoleniowiec w lidze został zwolniony ze swojej posady. Czy słusznie? Trochę trudno na to odpowiedzieć, ale na pewno za szybko. Anglik dostał ledwie 4 kolejki. Prawdziwych mężczyzn podobno poznaje się po tym, jak kończą, a Parker swoją przygodę z Bournemouth skończył porażką 9:0 z Liverpoolem. Jego miejsce zajął asystent Gary O’Neil. I choć miało to być tymczasowe, to okazało się drugim tchem dla całego zespołu. Od tego wstydliwego blamażu, Wisienki zaczęły punktować. Następne 6 spotkań to 2 zwycięstwa i 4 remisy.

Tego zaskakującego wyniku nie byłoby bez linii ataku. Dominic Solanke w końcu odnajduje się w realiach Premier League. To jego bramki oraz asysty decydowały o końcowym rezultacie m.in. w wygranej z Nottingham czy remisie z Fulham. Kiedy dołoży się do tego liczby Phillipa Billinga (4 gole, 1 asysta) czy Kieffera Moore’a (4 gole), złoży się całkiem niezłą linię napadu.

Drużyna z Vitality Stadium przerwę na Mistrzostwa spędzi na 14. lokacie. Widząc, jak wyglądały ich ruchy przed sezonem i gra w pierwszych kolejkach, jest to aktualnie wynik ponad stan. Nie zdziwiłoby nikogo, gdyby z tą kadrą okupowali ostatnie miejsce, aż do końca sezonu. A tak mamy miły zwrot akcji. Do perfekcji rzecz jasna dużo brakuje. Przede wszystkim brakuje tego „czegoś”, co da punkty, co przeważy szalę w stykowych momentach. Bournemouth gra niezłe mecze, w których czasami najzwyczajniej brakuje szczęścia. Zapewne przydarzą im się i gorsze momenty, jak ostatnia seria czterech kolejnych porażek, ale jak w przypadku Nottingham, powinniśmy dać czas i zobaczyć, co zmieni się po turnieju w Katarze.

Przy ocenie pierwszej części sezonu należy wspomnieć, że tabela jest bardzo spłaszczona. Wystarczy wygrać dwa mecze i strefę spadkową zamienia się na środek tabeli i odwrotnie. Na to, jak beniaminki Premier League wykorzystają ten fakt, pozostaje nam czekać do grudnia i wznowienia rozgrywek.