Faza grupowa tegorocznej edycji Ligi Mistrzów to już historia. Wielu twierdzi, że rozgrywki w fazie grupowej to „mocniejsze mecze towarzyskie”, bo ostatecznie rozstrzygnięcia znane są już po losowaniu, a faworyci danych grup łatwo wyprzedzają ekipy z niższych koszyków. Nie jest to jednak do końca prawda. Spójrzmy choćby na grupę C, w której naszpikowana letnimi transferami Barcelona nie awansowała do 1/8. W grupie B odpadły Atletico Madryt i Bayer Leverkusen, a awansowało Porto oraz belgijski Club Brugge! Widać doskonale, że już na na tym etapie Champions League dochodzi do sporych niespodzianek. Na całe szczęście nie miały one miejsca z udziałem angielskich ekip, bo zespoły Premier League w komplecie awansowały do fazy pucharowej.

Chelsea, Tottenham, Manchester City zajęły pierwsze miejsce w swoich grupach. Liverpool wyszedł z kolei z drugiego miejsca, mając tyle samo punktów co triumfujące Napoli, ale gorszy bilans w bezpośrednim pojedynku z włoską ekipą. Każda z wyspiarskich ekip przeszła przez fazę grupową w zupełnie inny sposób. Sprawdźmy dokładniej jak poradzili sobie przedstawiciele Premier League w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Spoiler: będzie zdecydowanie więcej pochwał (ale zasłużonych) niż uwag.

Liverpool (15 punktów, 2. miejsce w Grupie A)

Dziwny jest początek sezonu w wykonaniu Liverpoolu. Oczywiście formy podopiecznych Jurgena Kloppa nie można nazwać dobrą, ale przede wszystkim nie jest ona stabilna. Idealnie obrazuje to porównanie ich występów w Premier League, a także Lidze Mistrzów. The Reds na ten moment w lidze zdołali zdobyć 16 punktów w 12 meczach. Tymczasem w Lidze Mistrzów uzyskali 15 punktów w zaledwie 6 potyczkach. Na krajowym podwórku potrafili wygrać z Manchesterem City, by tydzień później przegrać z ostatnim w tabeli Nottingham Forest. Następnie przegrali z Leeds na Anfield, ale w ostatniej kolejce fazy grupowej LM pokonali Napoli, które nie przegrało od kwietnia tego roku. Wiele mizernych występów w Premier League przeplatali w miarę przekonującymi zwycięstwami nad Ajaxem Amsterdam (3:0 na wyjeździe i 2:1 u siebie) oraz Rangers (7:1 na wyjeździe i 2:0 u siebie).

Ostateczny dorobek wyniósł 15 punktów, 17 zdobytych i 6 straconych goli. To wynik, który wielu sympatyków Czerwonych brałoby w ciemno przed startem sezonu. Większość z nich nie pomyślałoby jednak wtedy, że jednocześnie ich drużyna będzie bliżej strefy spadkowej niż TOP 4. A takie są fakty. Forma Liverpoolu jest w tej kampanii niepewna i często zależna od dnia czy godziny…

W Premier League najczęściej zawodziła linia obrony, która popełniała absurdalne błędy, a także ogromna nieskuteczność i nieporadność w linii ataku. Jednak na arenie europejskiej każdy z tych elementów wyglądał lepiej. Defensywa zaprezentowała się niemal bezbłędnie w meczach rewanżowych. Łącznie stracili 6 goli w 6 meczach, ale aż 4 wpadły podczas blamażu w Neapolu. Później przyszły 3 czyste konta. Winy z meczu na Półwyspie Apenińskim zostały niejako odkupione podczas ostatniego meczu z Napoli na Anfield. Wówczas świetnie spisał się duet Virgil van Dijk i Ibrahima Konate. Zwłaszcza francuski defensor wygląda naprawdę bardzo, bardzo dobrze. Pozostali członkowie formacji obronnej też nie popełniali błędów, a to tak naprawdę wystarczyło do tego, by nie tracić bramek.

W ataku również wyglądało to lepiej aniżeli w Premier League, a szczególnie w przypadku jednego jegomościa – Mohameda Salaha. Egipcjanin ma już na koncie 7 bramek w tej edycji LM. Przede wszystkim pomógł mu w tym najszybszy hat-trick w dziejach najlepszej ligi Europy, który zanotował w rywalizacji z Rangers na Ibrox. Egipski Faraon przewodzi aktualnie w klasyfikacji strzelców Champions League. Jest zdecydowanie bardziej skuteczny niż w Premier League, gdzie zdobył na ten moment tylko 4 bramki w 12 występach. W Lidze Mistrzów długimi momentami wygląda o wiele lepiej niż na krajowym podwórku. Takich przykładów w zespole Jurgena Kloppa jest jeszcze dużo więcej. Dlatego wciąż nie można ich skreślać nawet w kontekście walki o dojście do finału tegorocznej edycji Ligi Mistrzów.

Tottenham (11 punktów, 1. miejsce w grupie D)

Zdobyli najmniej punktów spośród wszystkich angielskich klubów i najdłużej drżeli o swoje być albo nie być w dalszej fazie. Dość powiedzieć, że jeszcze na 45 minut przed końcem nie znajdowali się w gronie 16 ekip, które grają w 1/8! Wówczas przegrywali 0:1 z Marsylią, która tym samym wyprzedziła ich w tabeli. W drugiej odsłonie meczu Spurs nie zagrali dużo lepiej, ale zdołali odmienić losy meczu i wygrać 2:1. Nerwowo było właściwie od samego początku pobytu Kogutów w LM.

Już po losowaniu można było wysnuć wniosek, że łatwo nie będzie, pomimo tego, że Anglicy uniknęli europejskich potęg. Wyrównana grupa ze Sportingiem Lizbona, Marsylią oraz Eintrachtem Frankfurt postawiła spory opór. Najgorzej Londyńczycy radzili sobie ze Sportingiem. W rywalizacji z Portugalczykami udało im się wywalczyć tylko jeden punkt. Lepiej było z pozostałymi oponentami, ale jak już na początku wspomniano, awans wywalczony został dopiero w drugiej połowie ostatniego meczu z Marsylią. Wcześniej sytuacja wszystkich ekip w grupie, co kilka minut zmieniała się, jak w kalejdoskopie.

Taki obrót spraw i ciągła walka o być albo nie być pokazała jednak spory charakter i wolę walki piłkarzy Tottenhamu. Nawet jeśli było im ciężko, a także grali dość przeciętnie i mówiąc potocznie im nie szło, to potrafili przeciągnąć szalę na swoją korzyść. Mówił o tym kapitan Hugo Lloris.

To świetne zwycięstwo całej naszej drużyny, a to jest najważniejsze. To była ciężka noc, wielka bitwa i jeszcze bardziej psychologiczna wojna, ponieważ mogliśmy poczuć, że drużyna przeciwna gra bez strachu. Nie graliśmy dobrze w pierwszej połowie, może dlatego, że nie wiedzieliśmy, czy musimy atakować, czy bronić, a może nie było dobrze grać właśnie w taki sposób. Dużo zmieniło się po rozmowie w szatni i powiedzeniu tego, co mieliśmy do powiedzenia. Zaczęliśmy drugą połowę z większą siłą i pokazaliśmy charakter. Pomogło to zdobyć bramkę. Zagraliśmy bardzo, bardzo dobrą drugą połowę. – stwierdził francuski golkiper, który przez ostatnie lata zapracował już na miano legendy Tottenhamu.

Z indywidualności można wyróżnić właśnie Llorisa, a także duet Harry Kane i Heung-min Son, którzy odpowiadali za blisko połowę całego dorobku bramowego zespołu dowodzonego przez Antonio Conte. Trzy asysty w pięciu rozegranych spotkaniach zaliczył też weteran Ivan Perisić. Mimo wszystko, sporo graczy Tottenhamu musi pokazać się z lepszej strony, jeśli Spurs mierzą w sukces w fazie pucharowej.

No właśnie – w co mierzą Spurs po wyjściu z grupy? Mało kto pewnie wierzy w powtórzenie wyczynu z sezonu 2018/19 i awans do finału, bo to zapewne wysoka lokata w Premier League jest priorytetem dla zespołu. Mimo to potencjał kadry Kogutów nakazuje myśleć (przy nutce szczęścia w losowaniu, które odbędzie się 7 listopada) choćby o przebrnięciu przez 1/8. Taki wynik wynik powinien na północy stolicy Anglii zostać uznany za sukces. Potrzebna będzie do tego zdecydowanie lepsza dyspozycja niż w wielu momentach fazy grupowej.

Obecnie widać było też, że Spurs brakuje szerokiej kadry przy grze na kilku frontach, bo kontuzji doznało kilku niezbędnych graczy (Dejan Kulusevski, Richarlison, a ostatnio do tego grona niestety dołączył też Son), ale nie odnieśli oni na tyle poważnych urazów, by pauzować przez kilka najbliższych miesięcy. Faza 1/8 zacznie się w tej edycji LM dopiero w dniach 14-15 marca 2023 roku, a więc do tej pory wszystko może się jeszcze diametralnie zmienić.

Chelsea (13 punktów, 1. miejsce w grupie E)

The Blues bardzo słabo weszli w ten sezon Champions League. Zaledwie 1 punkt wywalczony po meczach z Red Bullem Salzburg oraz Dinamo Zagrzeb pozostawiał naprawdę mnóstwo do życzenia. Z Chorwackim klubem hańbiącej porażki doznał jeszcze trener Thomas Tuchel. Później stery w zespole przejął już Graham Potter. Z nim na ławce Chelsea nie przegrała już ani razu w Champions League. Ba! Wygrała 4 na 5 potyczek, a w tym dwie z aktualnym mistrzem Włoch, czyli AC Milanem, a do tego dochodzi świetny bilans 9 zdobytych i tylko 2 straconych goli. Mimo wszystko ze stołeczną ekipą nie jest aż tak różowo, jak to wygląda po przytoczeniu samych liczb i statystyk.

W Chelsea jest dobrze, ale może być jeszcze dużo lepiej, a wiemy jakie ambicje ma każdy reprezentant tego klubu. W ostatnim meczu fazy grupowej z Dinamo Zagrzeb na Stamford Bridge nieźle wyglądali Kai Havertz i Raheem Sterling. Anglik trafił nawet do siatki, ale gdyby był bardziej skuteczny mógł więcej razy cieszyć się ze zdobytych goli, a Havertz miałby na koncie asysty. Podobnie sprawa ma się z formą Masona Mounta. Widać, że mają dobre momenty, ale wciąż stać ich na więcej, a także na to, by owe pozytywne chwile zdarzały się częściej. Słabsze momenty najczęściej przydarzają  się w linii obrony. W bardzo słabej dyspozycji jest bramkarz Edouard Mendy.

Problemem Chelsea jest też ogromna plaga kontuzji. Wesley Fofana, Kepa, N’Golo Kante, Ben Chilwell, Reece James – trzeba przyznać, że każdy z tych graczy wydatnie pomógłby The Blues. Niestety na ten moment trener Potter nie może skorzystać z ich usług. Były szkoleniowiec Brighton skorzystał za to ostatnio z usług Denisa Zakarii, który wcześniej był przez niego ciągle pomijany. Szwajcar już w debiucie na Stamford Bridge zaprezentował się bardzo dobrze i zdobył nawet zwycięską bramkę w wspomnianym starciu z Dinamo. To pozytywny sygnał dla trenera i jego sztabu. W obliczu tylu urazów pojawienie się nowego zawodnika, który podniesie poziom drużyny może okazać się bezcenne.

Chelsea potrzebne będzie ustabilizowanie formy. Nie będzie to jednak łatwe przy ciągłych roszadach w wyjściowym ustawieniu. Potter i jego podopieczni muszą jednak próbować, bo mają ogromny potencjał na to, by zaskoczyć jak w 2021 roku. W końcu początek przygody z Ligą Mistrzów angielski trener ma naprawdę wymarzony i niesamowicie obiecujący…

Manchester City (14 punktów, 1. miejsce w grupie G)

Jedyna angielska ekipa, która nie przegrała żadnego meczu w fazie grupowej Champions League. The Citizens są też drużyną, która zdaniem członków naszej grupy Futbol w Anglii zaprezentowała się najlepiej spośród wszystkich przedstawicieli Premier League w tegorocznej odsłonie Champions League.

Brak opisu.

 

Kilka sezonów temu wszyscy fani Liverpoolu musieli z każdym kolejnym sezonem odkładać marzenia o mistrzostwie Anglii. Trwało to na tyle długo, że z biegiem czasu stało się prawdziwym memem. Na Etihad Stadium podobnie mocno, co fani Liverpoolu mistrzostwa Premier League, oczekują triumfu w Lidze Mistrzów. W końcu po to został tutaj ściągnięty Pep Guardiola. Były trener Barcelony w Katalonii wygrał to trofeum dwukrotnie. Jednak w Manchesterze jego najlepszym wynikiem jest finał osiągnięty w 2021 roku. Wówczas lepsza okazała się Chelsea. Przed poprzednim sezonem wszystko wskazywało na to, że City znów zobaczymy w finale, ale pamiętny comeback zaliczył Real Madryt, który w kilka minut odwrócił losy spotkania. W tej kampanii ma być inaczej. Obywatele nie chcą znowu zaliczyć głupiej porażki. Są wzmocnieni przez kosmicznego Erlinga Halanda, który strzelanie rozpoczął już na etapie fazy grupowej. Ale może po kolei…

City rozpoczęło zmagania od prawdziwego zmiażdżenia Sevilli na jej terenie. Dubletem popisał się wówczas Haaland. Następnie Norweg spotkał się z byłymi kolegami z Borussii Dortmund i znów ukąsił, a jednocześnie zapewnił Manchesterowi drugie zwycięstwo. Kolejne starcie to ponownie dublet Erlinga i pokonanie Kopenhagi 5:0. Wydawało się, że komplet 18 punktów będzie dla mistrzów Anglii formalnością. Na drodze stanął im jednak pewien jegomość z Rudy Śląskiej.

Tym kimś był Kamil Grabara. Polski bramkarz zaliczył kilka świetnych interwencji, a przede wszystkim wybronił rzut karny egzekwowany przez Riyada Mahreza. Bezbramkowy remis, który padł w Kopenhadze, był także finalnym rezultatem rewanżowej potyczki na Signal Iduna Park. Natomiast w ostatniej kolejce grupowych zmagań (bez Haalanda w składzie) City wygrało 3:1 z Sevilą. Dobre zawody zaliczył wówczas Julian Alvarez, który zanotował bramkę oraz 2 asysty. Do siatki Hiszpanów trafił również 17-letni Rico Lewis. Nastolatek stał się najmłodszym graczem w dziejach Ligi Mistrzów, który do siatki trafił w swoim debiucie w tych elitarnych rozgrywkach.

City w fazie grupowej nie zawsze grało swoim pierwszym składem. Guardiola wykorzystał te mecze na kilka eksperymentów personalnych i taktycznych. Nie wyszło mu wcale na złe. Wręcz przeciwnie, bo pokazał, że jego drużyna ma pokaźną głębie składu, a podstawowi gracze, gdy tylko wejdą na najwyższe obroty (często są dla nich normą) są nie do zatrzymania. Machinę Pepa wciąż trzeba uważać za jednego z głównych faworytów do końcowego triumfu.