W sobotnie popołudnie na Goodsion Park Everton przyjmował Crystal Palace. The Toffees chcieli w końcu przerwać trzymeczową serię porażek, z kolei Orły pragnęły zaatakować miejsce w pierwszej dziesiątce tabeli. Ostatecznie górą byli podopieczni Franka Lamparda, którzy pewnie ograli gości aż 3:0. Jakie wnioski możemy wyciągnąć po starciach drużyn dwóch legend Premier League?

Trójka Calvert-Lewin – Iwobi – Gordon robi robotę

Lampard po trzech porażkach z rzędu potrzebował zdecydowanej odpowiedzi ze strony swojej drużyny, która przed tym meczem miała tylko punkt przewagi nad strefą spadkową. Zwycięstwo przyszło więc w bardzo odpowiednim momencie. Były opiekun Chelsea od początku posłał do boju tę samą jedenastkę, co z Newcastle, i przyniosło to oczekiwany rezultat. Zwłaszcza w przypadku Dominica Calverta-Lewina, Alexa Iwobiego i Anthony’ego Gordona. W zasadzie to oni w trójkę ciągnęli ofensywę The Toffees, bo choć Vicente Guaita na przestrzeni 90 minut nie miał sporo pracy, trzy dobre sytuacje gospodarze zamienili na trafienia. W pierwszym przypadku Calvert-Lewin wykorzystał swój spryt i siłę fizyczną. Najpierw zabrał piłkę nic niespodziewającemu się Milivojeviciowi, następnie zagrał do Iwobiego. Od razu dostał piłkę zwrotną, po czym poniżył Marca Guehi’ego, zakładając mu siatkę, jednocześnie powalając go na ziemię . Jak na rasowego snajpera przystało, posłał piłkę po długim słupku, nie dając żadnych szans golkiperowi Palace. Stara, dobra angielska szkoła.

Iwobi poza asystą przy golu DCL’a był sercem każdej akcji zaczepnej Evertonu. Zdecydowanie przyśpiesza grę i ma coś w rodzaju magicznego dotyku. Czasami z pozornie jego prostej klepki podopieczni Lamparda nagle byli w stanie zyskać kilkanaście metrów, szybciej przedostać się na skrzydło czy rozpocząć groźną kontrę. To dzięki jego bardzo przytomnemu, prostopadłemu podaniu padła druga bramka, bo wypatrzył wybiegającego zza linię defensywy Demarai’a Graya. W końcówce meczu zaliczył kolejne ostatnie podanie, gdy w dwójkowej akcji z McNeilem rozerwał na strzępy szeregi Palace. Gordon z kolei również aktywnie pokazywał się przez cały mecz. Prawie udało mu się pokonać z dystansu Guaitę jeszcze w pierwszej części gry, ale Hiszpan przeniósł piłkę nad poprzeczką. Ostatecznie i tak skończył z trafieniem. Przytomnie zachował się przy odbitym przez Vicente strzale Mykolenki, uciekając w polu karnym z radaru obrońców gości.

Choć ciężko przewidywać, by siedzący na trybunach Gareth Southgate wziął kogokolwiek z barw Evertonu ze sobą na mundial, na pewno przy nazwiskach tych trzech grajków mógł zapisać plusa. A Frank Lampard musi popracować nad tym, aby dzisiejsza dyspozycja tego tria nie okazała się jednorazowym przypadkiem. Trzy punkty i najlepszy występ jego piłkarzy w tym sezonie w dużej mierze są ich autorstwem.

Everton i ich solidność w defensywie może przełożyć się na utrzymanie

Jeszcze nie tak dawno temu defensywa Evertonu należała do grona najlepszych w lidze. W ciągu 8 pierwszych kolejek stracili tylko 7 goli. Trzy ostatnie porażki zmazały jednak dobre wrażenie. Z Man United, Spurs i Newcastle ekipa z niebieskiej części Merseyside aż 5 razy wyciągała piłkę z siatki. Aczkolwiek to rywale z trochę wyższej półki i trochę można to rozgrzeszyć. Dziś, gdy przyszło się zmierzyć z drużyną z dosyć podobnej półki, linia defensywy znów spisała się bardzo przyzwoicie. Duet Conor Coady – James Tarkowski kompletnie wyłączyli z gry Odsonne Édouarda. Francuz zakończył mecz z zaledwie jednym, zablokowanym uderzeniem. Choć czasami wybierają proste środki, po prostu wykopując piłkę w trybuny lub na rzut rożny. Grają twardo i bardzo nieustępliwie, a myśl, że mają za sobą Pickforda w formie, daje im spokój w poczynaniach. Tarkowski czyścił w to popołudnie wszystko, co leciało po ziemi, z kolei Coady wygrywał wszystkie pojedynki powietrzne.

Właściwie Crystal Palace miało jedną sytuację, gdy Ayew posłał z prawej strony pola karnego piłkę do Olise, ale nawet wtedy wypożyczony z Wolves gracz zdążył z kluczowym blokiem. Sporo dobrego można też powiedzieć o bokach obrony czy duecie środkowych pomocników, którzy w razie potrzeby asekurują defensorów. Solidny występ zaliczył Mykolenko, który udzielał się również z przodu. Onana i Coleman zakończyli mecz aż z 6 udanymi odbiorami na koncie. Gueye miał 3 przechwyty i 2 odbiory.

W drużynie Lamparda wszyscy muszą ciężko harować na własnej połowie. Nawet taki Gordon sprintem wraca pod bramkę Pickforda i bardzo mocno pressuje rywala, gdy ten przekroczy połowę. Taka praca całego zespołu dało przeciwko Palace rezultat w postaci kolejnego czystego konta. To cieszy fanów The Toffees, bo niejednokrotnie w przypadku słabszych ekip to właśnie obrona jest kluczem do bezpiecznego utrzymania.

Crystal Palace gra tak, jak Wilfred Zaha

To trochę przykre, że pomimo kolejnych wysiłków Patricka Vieiry, Orły są niesamowicie uzależnione od dyspozycji dnia Wilfreda Zahy. Z dzisiejszym meczem spośród 11 spotkań w tym sezonie wygrały tylko trzy. W każdym z nich udział przynajmniej przy jednym golu zaliczał Iworyjczyk. Dziś skrzydłowy i największa gwiazda Palace była skuteczna odcinana od możliwości poważnego zagrożenia Jordanowi Pickfordowi. W zasadzie na myśl przychodzi mi tylko jeden strzał w pierwszej połowie, jednak angielski bramkarz nie miał żadnych kłopotów, aby wyłapać to uderzenie. Nie wychodziły mu kolejne próby dryblingu (2 na 7 udanych), bezsensownie momentami gubił futbolówkę. Wygrał zaledwie 7 z 19 pojedynków na ziemi, jakie przyszło mu stoczyć.

Mimo tak słabej postawy swojego lidera jego koledzy nie kwapili się, aby wziąć na siebie ciężar gry i coś samemu wykreować. Poza jedną dobrą okazją Olise i jedną w koncówce Eze (gdy jednak wynik był już rozstrzygnięty) ofensywa londyńskiej ekipy była dziś bardzo mizerna. Jak wspomniałem wyżej, zupełnie nie istniał Édouard. Eberechi, jak to ma w zwyczaju, kręcił kółka z futbolówką przy nodze w środku pola, ale nawet za bardzo nie zyskiwał przestrzeni. Jordan Ayew na poziomie Premier League to jest od dłuższego czasu jakieś nieporozumienie. Do Olise francuskiemu menedżerowi starczyło cierpliwości jedynie do 62. minuty.

To przerażające, że pomimo takiego potencjału w młodych zawodnikach z przodu cała ofensywa uzależniona jest Zahy. W zeszłym sezonie był, chociaż Conor Gallagher, który potrafił unieść takie spotkania. Teraz jednak brakuje zawodnika, który regularnie będzie dostarczał konkretnych liczb w ataku obok 29-latka. Vieira już trochę na Selhurst Park pracuje i należałoby w końcu rozwiązać ten palący problem.