Na zakończenie niedzielnej spotkań 10. kolejki Premier League Everton podejmował u siebie Manchester United. Ekipa Erika ten Haga po zeszłotygodniowej kompromitacji w derbowym starciu i męczarniach na Cyprze miała dziś sporo do udowodnienia. Trzeba przyznać, że wywiązała się z tego zadania należycie, pokonując gospodarzy 2:1, wskakując na 5. pozycję w ligowej tabeli. Jakie wnioski możemy wyciągnąć z wyjazdowego starcia Czerwonych Diabłów przeciwko piłkarzom Franka Lamparda?

Martial z kolejną kontuzją, CR7 z niesamowitym rekordem

W środku tygodnia Patrice Evra nawoływał, by to Cristiano Ronaldo stał się pierwszym wyborem na „9”  u Erika ten Haga. Portugalczyk dostał szansę w wyjściowym składzie w meczu Ligi Europy z Omonia Nikozja. Jednak pomimo wielu starań ze strony kolegów, by odblokować 37-latka, gola na Cyprze zabrakło. Dlatego dziś od początku starcia na Goodison Park na szpicy wyszedł Anthony Martial. On, w porównaniu do kolegów, jako jedyny w derbowym starciu sprzed tygodnia nie mógł sobie nic zarzucić.

Problem w tym, że kilkanaście minut przed meczem pojawiły się informacje, że Francuz zszedł z rozgrzewki do tunelu ze względu na potencjalną kontuzję. Mimo to były piłkarz AS Monaco świetnie rozpoczął mecz, bo ewidentnie upłynniał grę zespołu i stanowił istotne ogniwo niemalże każdej kolejnej akcji, jaką Manchester United kreował pod bramką Jordana Pickforda. Zresztą po przechwycie Bruno, idealnie od razu zagrał do wybiegającego Antonego, zaliczając asystę przy wyrównującym trafieniu. Sam również miał kapitalną okazję, aby wyprowadzić swoją ekipę na prowadzenie. Zabawił się w polu karnym w rasowego dryblera i tylko mała pomyłka przy kolejnym kontakcie z piłką zabrała mu gola. Tyle że uraz odniesiony kilkadziesiąt minut wcześniej finalnie nie pozwolił mu nawet dokończyć pierwszej połowy.

Na boisku w 28. minucie pojawił się sam CR7.  Choć było widać, że zespół musi odrobinę inaczej zacząć konstruować akcje, zrzucając jeszcze bardziej balans na skrzydła, to właśnie Portugalczyk i jego przyśpieszenie zadecydowała o prowadzeniu Czerwonych Diabłów do przerwy. Casemiro po tym, jak stracił piłkę, od razu naprawił swój błąd szybkim odbiorem. Brazylijczyk bez wahania posłał prostopadłe podanie do Cristiano, stwarzając od razu wychowankowi Sportingu szansę na przełamanie. Ten pognał na bramkę gości na pełnej szybkości, nie dając się dogonić żadnemu obrońcy i posłał piłkę przy bliższym słupku Pickforda. Pierwszy gol Ronaldo w Premier League w tym sezonie, a tym samym 700. w całej karierze, stał się faktem.

Casemiro daje nadzieję na rozwiązanie problemów w środku pola

Brazylijczyk nie najlepiej rozpoczął niedzielne spotkanie, bo to jego stratę na rzecz Onany, kosztowała jego zespół utratę bramki już w 5. minucie meczu. Jednak od tego momentu, jego koncentracja weszła na zdecydowanie najwyższy poziom. Czyścił wszystkie stykowe sytuacje, z jakimi przyszło mu się zmierzyć. Zaliczył kilka kluczowych odbiorów i przechwytów (w sumie aż 9 razy odzyskał posiadanie piłki), jak ten wspomniany z końcówki pierwszej połowy, gdy od razu posłał kapitalną piłkę w kierunku Ronaldo. Sam mógł się wpisać na listę strzelców kilka minut przed asystą. Najpierw zaliczył przechwyt piłki na połowie The Toffees. Następnie oddał na skrzydło do Rashforda, po czym wbiegł w szesnastkę rywali, aby wykorzystać centrę Anglika. Szkoda, że nieznacznie się pomylił, uderzając z główki obok prawego słupka bramki Pickforda.

Wnosił wiele spokoju do drugiej linii, pomagał w rozgrywaniu piłki (55/68 udanych podań, w tym 2 kluczowe) kilkukrotnie starał się zagrywać przeszywające piłki do Ronaldo czy Antonego. Zaliczył też najwięcej kontaktów z piłką na boisku obok Lisandro Martineza. Te cechy zdecydowanie wyróżniały go dziś względem grającego dotąd w podstawowym składzie McTominaya. Nie bał się też wchodzić w ostatnią tercję boiska, czyniąc to w ciągu meczu 12-krotnie. Bardzo obiecująco wyglądała jego współpraca z Eriksenem. Czasami Duńczyk się cofał, by Casemiro mógł podłączyć się do akcji ofensywnej. Innym razem to 30-latek zostawał z tyłu, by to na drugą połowę mógł zapędzić się były piłkarz Tottenhamu.

Fakt, nie ustrzegł się kilku małych błędów, ale dzisiejszy występ można uznać za udany. W dodatku Scott po wejściu na boisku od razu na żółtą kartkę zameldował się Gray’owi. Dlatego na pewno pozyskany latem z Realu pomocnik przyklepał sobie plac gry na następną kolejkę przeciwko Newcastle. Choć Manchester United w za trzy oczka może podziękować przede wszystkim Ronaldo i Eriksenowi, Casemiro dołożył dziś solidną cegiełkę.

Everton płaci za brak planu B

Gospodarze zaczęli najlepiej, jak tylko mogli .Przepiękny gol Alexa Iwobiego ustawił ich w wyśmienitej sytuacji już na samym początku spotkania. Aczkolwiek potem piłkarze Franka Lamparda praktycznie nie istnieli przez następne 70 minut meczu. United do ostatnich 10 minut mieli większość wydarzeń na boisku pod kontrolą. A gdyby gol Marcusa Rashforda został uznany, można by rzec, że do końcowego gwizdka. Czwórka Casemiro-Shaw-Martinez-Lindelöf zatrzymywała poczynania ofensywne piłkarzy Evertonu. Niewidoczny był Neal Maupay, nie za wiele potrafili zdziałać Demerai Gray i Anthony Gordon. Druga linia też po strzelonym golu nic specjalnego nie wnosiła. Koszmarny mecz rozgrywał Idrissa Gueye, który jedynie tracił kolejne piłki na swojej połowie. Zresztą popełnił błąd bezpośrednio prowadzący do straty pierwszego gola.

Dopiero w samej końcówce widzieliśmy trochę z przymusu zmasowane ataki na bramkę Davida de Gei. Te przyniosły kilka stałych fragmentów gry i w konsekwencji jakieś zagrożenie. Strzelał z obrębu szesnastki Onana, kapitalne uderzenie z dystansu oddał James Garner, ale Hiszpan popisał się jeszcze lepszą interwencją. Manchester United nie zagrał wcale jakiegoś olśniewającego meczu dzisiejszego wieczoru i zdecydowanie był do ogryzienia. Tyle że jak przez tak długi fragment meczu nie masz pomysłu na przełamanie impasu w swojej ofensywie, pretensje możesz mieć sam do siebie.