Na zakończenie piłkarskiej soboty z Premier League mogliśmy obejrzeć ciekawe starcie dwóch ekip, które w tym sezonie spisują się bardzo dobrze. W południowej Anglii mierzyło się dwóch włoskich menadżerów – Antonio Conte i Roberto de Zerbi.

Ostatecznie, zwycięsko wyszedł ten pierwszy, którego Tottenham pokonał Brighton 1-0. W tym spotkaniu nie zabrakło jednak prawdziwych piłkarskich emocji. Jakie wnioski wyciągnęliśmy z tego starcia?

Rozegranie Brighton graniczy z bezczelnością lub… głupotą

Nowy trener Brighton, De Zerbi sam o sobie mówił, że jest nieustraszony i nie boi się podejmować ryzyka. Wygląda na to, że tę cechę stara się zaszczepić również w swoim zespole. Momentami rozgrywanie piłki przez Mewy pod własną bramką było wręcz kuriozalne. Robert Sanchez dwukrotnie zagrał do MacAllistera, gdy ten miał rywala na plecach i dwukrotnie niewiele brakowało, a skończyłoby się stratą gola. Ostatecznie jednak do kompromitacji tego typu nie doszło. Warto więc powiedzieć, że podobnie jak tydzień temu Liverpoolu, tak teraz Tottenhamu, piłkarze Mew nie darzyli żadnym respektem. I takie Brighton bardzo nam się podoba!

Po staremu, po dobremu

W przeciwieństwie do poprzedniego sezonu, w obecnej kampanii mogło się wydawać, że zielony link między Sonem a Kanem tak świetnie nie działa. Dodatkowo ofensywna dwójka Spurs zamieniła się w trójkę, a do legendarnego duetu, Conte zwykł dodawać Kulu, bądź Richarlisona. Tym razem jednak Tottenham wyszedł dwójką napastników, a w 22 minucie Kane wykończył głową właśnie wrzutkę Sona. Mimo spotkania pełnego szybkich akcji i strzałów z obu stron, ostatecznie był to jedyny gol w całym meczu. Klasyczny duecik, klasyczny Tottenham, który po kiepskim meczu z Arsenalem, wrócił do przepychania zwycięstw po niezbyt przekonujących zawodach.

Kane przyćmiony dziełem Haalanda

Występy norweskiego monstrum przysłaniają w tym sezonie wszystko i wszystkich. W efekcie Harry Kane może poczuć się bardzo niedoceniany, mimo iż notuje świetny, jak na człowieka wynik strzelecki. Osiem trafień w dziewięciu występach i średnia bliska gola na mecz to rezultat ponadprzeciętny. W normalnych warunkach dawałby Anglikowi ogromne szanse na walkę o koronę króla strzelców ligi.

Aktualnie jednak jest jak jest, więc i tak trzeba docenić Kane’a za wkład w osiągnięcia zespołu. W dużej mierze to dzięki niemu Tottenhamowi udaje się przepychać kolejne zwycięstwa. W konsekwencji zespół Antonio Conte może dalej czyhać za plecami Arsenalu i Manchesteru City, do których na zakończenie soboty traci kolejno jeden i trzy punkty.