Po zmaganiach w Lidze Mistrzów przyszedł czwartek, co oznacza wkroczenie do gry angielskich ekip grających w Lidze Europy i Lidze Konferencji – Arsenalu, Manchesteru United oraz West Hamu. Na pozór najtrudniejsze zadanie stało przed Kanonierami – mierzyli się oni bowiem z Bodø/Glimt, czyli mistrzami Norwegii, którzy w poprzednim sezonie napsuli sporo krwi chociażby Romie. Drugi garnitur ekipy Mikela Artety stanął jednak na wysokości zadania i bez problemu uporał się z rywalem. Czego mogliśmy dowiedzieć się w tym spotkaniu? 

 

Fabio Vieira to dobry piłkarz

Start młodego Portugalczyka do życia w klubie z północnego Londynu zdecydowanie nie był łatwy, bo kontuzja pozbawiła go okresu przygotowawczego i sprawiła, że wydłużył się okres jego aklimatyzacji do nowej rzeczywistości. Nadal sprawia wrażenie, jakby nie był w stu procentach w swojej najlepszej kondycji, ale ostatnie tygodnie bez cienia wątpliwości zaczynają nam pokazywać, kim jest Fabio Vieira i dlaczego Mikelowi Artecie zależało na jego pozyskaniu. Wszystko zaczęło się od niezłego cameo w przegranym meczu z Manchesterem United, gdzie były już zawodnik Porto posłał kilka piłek, które mogły dać nam próbkę jego umiejętności. Następnie, w swoim debiucie od pierwszych minut w Premier League bez problemu wszedł w buty kontuzjowanego kapitana drużyny Martina Ødegaarda w meczu z Brentford i zaliczył bardzo dobry występ, który ukoronował piękną bramką zdobytą z dystansu. W meczu z Bodø/Glimt ponownie udowodnił, że nie jest kimś z przypadku – Fabio był zawsze w centrum wydarzeń, gotowy do posłania idealnej piłki w pole karne czy groźnego uderzenia na bramkę. Ostatecznie zaliczył w tym meczu asystę i zdobył bramkę, która dobiła Norwegów. Jego podsumowaniem może być niejako akcja, po której zdobył asystę – najpierw świetnie opanował trudną piłkę, momentalnie zwodem zszedł do środka i posłał dokręconą piłkę prosto na głowę Roba Holdinga. Kibice Arsenalu mogą zacierać ręce, bo z tego chłopaka będzie jeszcze tona pociechy!

 

Matt Turner nie jest taki zły 

Po spotkaniu z Zurychem można było mieć sporo wątpliwości w tej kwestii, jednak nowy numer dwa w ekipie Kanonierów w starciu z mistrzami Norwegii pokazał, że swoje potrafi. Zwłaszcza w drugiej połowie zawodnicy Bodø/Glimt kilka razy sprawdzali Amerykanina, jednak on za każdym razem stawał na wysokości zadania wykazując się momentami naprawdę świetnym refleksem na linii bramkowej i walnie przyczynił się do zachowania przez Arsenal czystego konta w tym spotkaniu. Na minus zdecydowanie należy zaliczyć jego umiejętności rozgrywania piłki nogami – widać, że to aspekt którego dopiero się uczy i niestety, ale wiele mu jeszcze brakuje do poziomu Aarona Ramsdale’a. Mając jednak na uwadze postępy, jakie czyni Amerykanin niewykluczone, że w najbliższym czasie zobaczymy u niego poprawę także w kwestii tego aspektu nowoczesnego bramkarskiego rzemiosła.

 

Takehiro Tomiyasu to zawodnik na wagę złota

Japończyk być może nie jest pierwszym wyborem Mikela Artety w tym sezonie na prawej stronie obrony, co spowodowane jest bliską perfekcji grą na tej pozycji Benjamina White’a, jednak kiedy tylko dostaje on szansę do zaprezentowania swoich umiejętności na murawie, wówczas daje z siebie wszystko i spisuje się na medal. W starciu z Bodø/Glimt Japończyk ponownie udowodnił, że można na niego liczyć, nie pozwalając na wiele na swojej stronie obrony z jednoczesnym coraz częstszym podłączaniem się w poczynania ofensywne Kanonierów. Bardzo wartościowym atrybutem byłego zawodnika Bologny jest jego uniwersalność – nawet w dzisiejszym meczu, pod nieobecność Oleksandra Zinchenki, kiedy Mikel Arteta chciał dać odpocząć Kieranowi Tierneyowi, wówczas posłał na tę pozycję właśnie Tomiyasu, któremu nie sprawia większej różnicy, czy używa prawej, czy też lewej nogi. Co więcej, oprócz obu boków obrony reprezentant Japonii może grać także po na dowolnej pozycji w środku obrony – w reprezentacji na przykład jest to lewa strona środka obrony. Najlepsze jest jednak to, że na żadnej z tych pozycji nie wygląda on niekomfortowo, a wręcz przeciwnie, nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Właściwie jedynym – choć sporym – minusem Tomiyasu jest fakt, że jest on bardzo podatny na kondycje, a jeden z urazów zresztą najprawdopodobniej kosztował go miejsce w wyjściowym składzie w bieżącym sezonie, które na dobre zajął Ben White.