Stadionowe tragedie to jedna z tych najciemniejszych stron piłki nożnej. Gdyby chcieć opisać wszystkie straszne wydarzenia związane z futbolem w XX wieku, trzeba by napisać nie artykuł, lecz książkę. Brytyjczycy co roku wspominają, chociażby największy w dziejach kraju piłkarski dramat na Hillsborough z 1989 roku. Nie brakuje też innych mniejszych historii mrożących krew w żyłach. Niestety, niebezpieczne sytuacje związane z tłumami fanów to nie przeszłość, lecz wciąż teraźniejszość.

Boleśnie przekonaliśmy się o tym choćby w minioną sobotę, kiedy to po meczu ligi indonezyjskiej doszło do wtargnięcia kibiców na murawę boiska. Nad sytuacją nie potrafiła zapanować policja, która używając gazów łzawiących, doprowadziła do paniki fanów. Akcja skończyła się śmiercią 127 osób, które zostały stratowane przez próbujący uciec ze stadionu tłum.

Po takim wstępie wielu stwierdziłoby zapewne, że przecież to Indonezja, a poziom zabezpieczenia imprez masowych w południowo-wschodniej Azji pozostawia zapewne wiele do życzenia. Niestety, takie problemy występują także podczas rozgrywek w Europie. Warto tutaj przypomnieć rozpoczęty z 35-minutowym opóźnieniem tegoroczny finał Ligi Mistrzów między Liverpoolem a Realem Madryt. Niewiele brakowało, a w stolicy Francji także doszłoby do tragedii na podobną skalę.

Niebezpieczny wieczór w Paryżu

Zaczęło się od problemów komunikacyjnych. Jedna z dwóch linii pociągowych prowadzących w okolice stadionu pozostawała w remoncie, co sprawiło, że przybywający fani Liverpoolu przybywali tylko z jednej strony. Z powodu opóźnień w sprawdzaniu biletów i przeprowadzaniu kontroli bezpieczeństwa doszło do stłoczenia kibiców w wąskich korytarzach prowadzących do stadionowych bramek. Fani niecierpliwili się, napierając na ogrodzenia. Niektórzy dawali też upust swojej irytacji agresywnymi zachowania w stosunku do policjantów. W konsekwencji służby bezpieczeństwa sięgnęły po gazy łzawiące i pieprzowe oraz pałki, co z kolei wywołało strach wśród kibiców Liverpoolu.

Zaczęła się panika, momentami ludzie musieli unosić do góry słabszych, by ratować ich przed zmiażdżeniem, bądź uduszeniem. Przy bramkach przepychano ludzi przez kołowrotki bez skanowania biletów, próbując desperacko rozładować groźne zagęszczenie. Nadarzającą się okazję próbowali też wykorzystać lokalni kibice, którzy chcieli dostać się na stadion bez biletów. Ostatecznie, w ekspresowym tempie wpuszczono tylu fanów, ilu tylko się dało i zamknięto bramki. Szczęśliwie pozwoliło to uniknąć najgorszego, gdyż pod Stade de France nie zginął wówczas nikt. Niemniej jednak dramatyczne sceny doprowadziły do wielu uszczerbków na zdrowiu, a blisko 2000 fanów pozwało z tego powodu UEFA. Wielu ucierpiało też psychicznie, gdyż wydarzenia tego typu zawsze wywołują zapadające głęboko w pamięci traumy.

Pomimo że w wyniku paniki tłumu nie zginął nikt, nie można powiedzieć, że zaistniały chaos nie miał swoich ofiar. Jak dowiedzieliśmy się niedawno, życie odebrało sobie dwoje fanów Liverpoolu, których w Paryżu wówczas nie było. Według Daily Mail, dwaj mężczyźni popełnili samobójstwa, gdyż obudziły się w nich przykre wspomnienia, dotyczące wydarzenia bardzo podobnego, w którym brali udział, i które nie zakończyło się happy endem…

W słoneczne popołudnie na Hillsborough

W ciepłe, kwietniowe popołudnie, wybierając się na półfinałowy mecz FA Cup między Nottingham Forest a Liverpoolem na Hillsborough, chyba żaden z kibiców nie przypuszczał, że doświadczy największej stadionowej tragedii w historii Wielkiej Brytanii. Dzień był piękny, słońce świeciło, aż szkoda było nie udać się na przedmeczowy spacer lub drinka w barze. W powietrzu dało się wyczuć atmosferę piłkarskiego święta i nie było powodów, aby śpieszyć się z zajmowaniem miejsc na Hillsborough. W rytmie leniwej soboty kibice Liverpoolu powoli zaczynali kierować się w stronę bramek prowadzących na przydzieloną im mniejszą trybunę Leppings Lane.

Choć jeszcze rok wcześniej trzy pociągi woziły fanów w okolice stadionu, w tamtym czasie działał tylko jeden. Duża grupa kibiców The Reds pojawiła się więc pod obiektem dopiero czterdzieści minut przed pierwszym gwizdkiem. Inni spowolnieni zostali przez roboty drogowe i wywołane przez nie korki. Na pół godziny przed meczem, wszyscy jednak zaczęli się śpieszyć. Tłum zbierał się przy bramkach, pojawiły się trudności związane ze sprawdzaniem biletów. Kibice irytowali się, gdyż ze stadionu słychać było oznaki zbliżającego się rozpoczęcia wydarzenia. Mimo próśb ze strony służb bezpieczeństwa nie wydano decyzji o przesunięciu początku meczu, chociaż pod stadionem wciąż znajdowało się kilka tysięcy fanów. W związku z rosnącym napięciem zdecydowano się za to na otworzenie bramy i zaniechanie sprawdzania biletów. Ostatecznie, okazało się to brzemienne w skutkach.

Pierwszy gwizdek, pierwsze ofiary

Wraz z początkiem spotkania dziki tłum wtargnął do tunelu prowadzącego na stadion. Korytarz zakończony był jednak płotem odgradzającym miejsca stojące od murawy. Policja zupełnie przestała kontrolować ilość osób dostających się do środka nieświadoma wydarzeń przy ogrodzeniu. A działo się coś strasznego! Kolejni fani przypierani byli do ściany, tratując się nawzajem i utrudniając sobie zaczerpnięcie oddechu!

Wybuchła panika, ludzie wspinali się po ogrodzeniu za wszelką cenę, próbując dostać się na murawę. W końcu w całym zdarzeniu zorientowali się sami piłkarze, mecz został przerwany, a boisko zamieniło się w ośrodek pierwszej pomocy. W akcję włączyli się kibice przebywający na trybunach, wciągając uwięzionych w tłumie na tarasy. Próbowano też zrobić dziury w ogrodzeniu. Jednocześnie na boisku zaczęły się reanimacje i tworzenie prowizorycznych nosz. Niestety, było już o wiele za późno. Godzinę później ciała ponad 90 zabitych osób leżały już ułożone w jednym punkcie.

Nie wszyscy dają radę

Od wydarzeń z Sheffield minęło już ponad 30 lat, a jednak dramat wciąż żyje w głowach świadków. Kiedy znajdziesz się w takiej sytuacji, nie sposób później wyrzucić takich myśli ze swojego umysłu. Trauma pozostaje na całe życie, przeżywasz lęki, smutki i koszmary. Darmową terapię psychologiczną zaproponowano wszystkim fanom, którzy przeżyli tamte wydarzenia. W tym celu stworzono nawet specjalną organizację o nazwie Hillsborough Survivors Support Alliance. Jak się jednak okazuje, takie narzędzia nie zawsze wystarczają, by pomóc uratowanym w walce z potwornymi wspomnieniami.

Według Peter’a Scarfe’a, członka grupy, dwóch mężczyzn w wieku 52 i 63 lat pożegnało się z życiem w ostatnim czasie z powodu odnowienia traumy z młodości w konsekwencji wydarzeń w Paryżu. Wcześniej z kolei życie odebrał sobie inny kibic, ponieważ nie był w stanie zmierzyć się z kolejną rocznicą tragedii z Hillsborough.

Tylko w tym roku mieliśmy trzy samobójstwa. Jedno było przed rocznicą, gdyż [zmarły] nie chciał mierzyć się z kolejną. Pozostałe dwa to konsekwencja wydarzeń w Paryżu.

Wspomnienie z 1989 roku wróciło, by ich dorwać, bo wydarzenia ze Stade de France miały wiele punktów wspólnych z tymi z Hillsborough. W obu przypadkach ruch tłumu utrudniony był przez wąskie korytarze, byli ludzie napierający na siebie nawzajem w tunelu, zablokowane bramki uniemożliwiające wejście na stadion oraz później fałszywe zarzuty.

Kwestię udzielania pomocy psychologicznej świadkom tragedii, Scarfe skomentował natomiast krótko:

Nie powinniśmy tego robić, to nie powinno się dziać.

Bezpieczeństwo interesem wspólnym

Szokować może, że przez 30 lat z takich wydarzeń nie wyciągnięto wniosków, które pomogłyby zapobiegać podobnym sytuacjom. Organizacja wielkich imprez masowych zdaje się leżeć nawet na Starym Kontynencie, a niebezpieczne sytuacje powtarzają się z roku na rok.

Z drugiej strony zapanowanie nad tłumem to wielkie wyzwanie, a uczestniczenie w tego typu eventach wymaga rozsądku i odpowiedzialności za losy innych. Warto dodać więc, że o bezpieczeństwo powinny dbać nie tylko piłkarskie organizacje, rządy krajów czy stadionowe służby, ale również i my kibice!