Derby północnego Londynu zawsze podnoszą puls kibicom Premier League. Spotkania między Tottenhamem a Arsenalem obfitują w nieprzeciętne emocje i są świetnym widowiskiem dla każdego fana piłki nożnej. Tym razem, mimo wciąż wczesnej fazy rozgrywek, oba zespoły figurowały przed meczem na szczycie tabeli ligi angielskiej.

Arsenal pierwszy, Tottenham drugi i w tej kwestii na ten moment nic się nie zmienia. Kanonierzy z pewnym zwycięstwem 3-1. Czego dowiedzieliśmy się po tym spotkaniu?

Arsenal niczym Manchester City

Arsenal w tym sezonie to zespół, który gra piękną piłkę, a jego gracze demonstrują wybitne umiejętności techniczne. Arteta w niesamowity sposób potrafi przełożyć swoje zdolności pozyskane w Manchesterze na własny zespół, który prezentuje się znakomicie. Doskonale widać to było w tym spotkaniu. Już w pierwszej połowie Kanonierzy dominowali na boisku, ekspresowo przechodząc z obrony do ataku. Świetnie prezentowali się pomocnicy, zarówno Partey, jak i Xhaka, którzy zdobyli w tym meczu po jednym trafieniu. Na niesamowitą pochwałę zasługuje też gra szkrzydłami, gdzie drzemie wielki potencjał. Do krycia Bukayo Saki Tottenham często potrzebował dwóch swoich graczy, co z kolei osłabiało inne miejsca na boisku.

Gabriel Jesus znów udowadnia swoja wartość

Transfer Gabriela Jesusa do Arsenalu zdecydowanie wyszedł na dobre obu klubom. W Manchesterze Brazylijczyk zwolnił miejsce dla Haalanda, i choć w Arsenalu nie notuje takich liczb jak Norweg u Guardioli, i tak jest kluczowym elementem układanki Mikela Artety. W tym meczu Brazylijczyk dał klubowi wszystko: piękne dryblingi, strzały, rozegranie, a przede wszystkim zdobył absolutnie kluczową drugą bramkę. Do tego w najważniejszych momentach cofał się do defensywy, by wymuszać faule na graczach Tottenhamu. Świetnie wyglądało też zgranie doświadczonego gracza z Martinellim, którzy wspólnie prostą klepką potrafili wyprowadzić w pole obronę Spurs.

Spurs grali Spurs, ale coś nie wyszło

Gabriel Magalhaes to świetny obrońca, ale potrafi popełnić fatalny błąd w defensywie. Pamiętamy w jaki sposób odebrał mu piłkę Mitrović w meczu z Fulham. Tym razem Brazylijczyk także podłączył lokalnego rywala do tlenu, faulując Richarlisona w polu karnym. Jedenastkę wykorzystał Harry Kane i w przerwie, przy wyniku 1-1 mogło się wydawać, że wszystko idzie po myśli Tottenhamu. Spurs potrafili w pierwszych 45 minutach zagrać z kontry w swoim stylu, a szybkim doskakiwaniem do rywala zdarzało się wymusić błąd któregoś z obrońców. W ten sposób realizowali własny plan na grę, jednak w drugiej połowie bezmyślnie zachował się Emerson, który pogrzebał szanse zespołu na punkty.