Anglia przegrała swój ostatni wyjazdowy mecz z Włochami 0:1. Nie byłoby w tym wielkiej tragedii, gdyby nie fakt, że ta porażka oznaczała spadek do dywizji B Ligi Narodów. Postawiło to wielki znak zapytania przy formie reprezentacji Synów Albionu na zbliżające się wielkimi krokami Mistrzostwa Świata w Katarze. Three Lions do meczu z Italią notowali fatalne statystyki — nie strzelili bramki z gry od 400 minut, notując serię 5 spotkań bez wygranej, a i tak najgorszy w tym wszystkim jest niesamowicie mizerny styl ich gry. Nastrojów zbytnio nie poprawił remis 3:3 z Niemcami na Wembley. Znów pojawiło się sporo błędów i niewykorzystanych okazji, a seria meczów bez wygranej przedłużyła się o kolejną potyczkę.

Spadek z dywizji A można w pewien sposób tłumaczyć wpadnięciem do grupy śmierci z Włochami i Niemcami, ale ta śmierć miała czekać na czwarty zespół, a więc Węgry. Madziarzy zaskakują wszystkich i aktualnie prowadzą w grupie. Bardzo podobna historia z udziałem Anglików, grupy śmierci i niespodziewanego czarnego konia wychodzącego z takiej grupy kosztem Anglii miała miejsce podczas Mistrzostw Świata 2014, które odbywały się w Brazylii. Wówczas Anglia grała prawie tak samo mizernie, jak teraz, a przed turniejem — podobnie do dzisiejszej sytuacji — wszyscy ich fani nawet w najczarniejszych scenariuszach nie zakładali, że Synowie Albionu mogą nie wyjść z grupy. Koszmar stał się jednak faktem, ale zacznijmy od początku…

Bojowe nastroje

Na Mundial w Brazylii Anglicy jechali jako jeden z wielu kandydatów do sukcesu. Kursy bukmacherskie na końcowy triumf tej kadry wahały się w granicach 22:1. Na papierze kadra wyglądała naprawdę obiecująco. Nastroje mocno podsycał ówczesny selekcjoner Roy Hodgson, który wiedział, że pojawiła się przed nim życiowa szansa, której wielu jego kolegów po fachu nigdy nie otrzymało.

Jeżeli ktoś myśli, że my nie możemy wygrać w tych mistrzostwach świata, to naprawdę grubo się myli — podsycał nadzieję Hodgson.

Trzeba przyznać, że te słowa tylko podgrzały atmosferę, bo Anglicy już od samego początku bardzo mocno nastawiali się na walkę w mistrzostwach. W poprzednich edycjach turnieju odpadali na etapie 1/8 lub ćwierćfinału i wreszcie chcieli przełamać ten sufit, by móc walczyć o medale, które ostatni raz zawisły na ich szyi w bardzo pamiętnym (ale też równie odległym) 1966, gdy wygrali tytuł mistrzów świata przed własną publicznością. Nikt nawet nie zakładał, że podopieczni Hodgsona mogą nie wyjść z grupy. Nawet po losowaniu, które okazało się dość problematyczne. Anglia trafiła do grupy z Włochami, Urugwajem oraz Kostaryką. Lwy Albionu nie zważały jednak na to i koncentrowali się na założonym przez trenera celu.

Eksperci od potu i polewacze

Ten tytuł może sugerować wybuchnięcie jakiejś afery alkoholowej w angielskiej kadrze podczas omawianego turnieju, ale nie tym razem. Jednak właściwie to prawda jest jeszcze bardziej kuriozalna i szokująca. Na turniej do Ameryki Południowej poleciał 72-osobowy sztab Anglików. Wśród niego znalazł pracownik, który miał polewać zimną wodą piłkarzy, kiedy uznają, że jest im za gorąco. Ciekawa fucha.

Jeszcze ciekawsze musi być badanie właściwości potu danych zawodników kadry, by płyny uzupełniały brakujące elementy w organizmie i wszystkie zapotrzebowania każdego z graczy. A taki ktoś również pojawił się w reprezentacji. Ba! Angielska federacja wynajęła do tego pełen zespół doświadczonych naukowców z  Loughborough University, którzy mieli zajmować się tym na samych mistrzostwach oraz podczas przygotowań do nich.

Do Mundialu Anglia zakwalifikowali się bardzo łatwo. Odnieśli 6 zwycięstw i 4 remisy. Ich rywalami w rundzie eliminacyjnej byli między innymi Polacy. Synowie Albionu wyszli z pierwszego miejsca, a do baraży trafiła Ukraina, która odpadła w nich po potyczce z reprezentacją Francji. Wróćmy jednak do kadry Roya Hodgsona i przejdźmy wreszcie do sedna, czyli ich występu na Mistrzostwach Świata w 2014 roku. Czy eksperci od potu, polewacze, ale przede wszystkim piłkarze zdali ten test pozytywnie?

Super Mario katem

Na inaugurację Anglia podejmowała… Włochów. Mecz z naszej perspektywy odbył się o bardzo późnej porze. Pierwszy gwizdek usłyszeliśmy równo o północy polskiego czasu. Potyczka Italii z Three Lions pomogła jednak w rozbudzeniu nawet kilku największych śpiochów, którzy zebrali się tego dnia przed odbiornikami telewizyjnymi. Pierwszy sygnał dał wówczas 24- letni Jordan Henderson, który ładnym strzałem z dystansu przymierzył blisko słupka, ale bramkarz Salvatore Sirigu stanął na wysokości zadania i odbił piłkę.

Jednak w bardzo podobnej sytuacji, która nastąpiła już pod drugą bramką, nie popisał się Joe Hart. Golkiper Anglików nie zdołał wybronić strzału Claudio Marchisio, który przymierzył z odległości 24-26 metrów od bramki. Włosi z prowadzenia nie mogli cieszyć jednak zbyt długo, bo 2 minuty po golu ówczesnego pomocnika Juventusu wyrównał Daniel Sturridge.

Dalsza część spotkania przebiegała już zdecydowanie pod dyktando Włochów. To oni stworzyli sobie więcej groźnych okazji, a przede wszystkim byli skuteczniejsi. W 50. minucie drugą bramkę dla nich zdobył Mario Balotelli. Super Mario ustalił wynik spotkania i okazał się prawdziwym katem Anglików. Nastroje w kadrze dowodzonej przez Roya Hodgsona uległy pogorszeniu, ale poprawić miał je mecz o wszystko z Urugwajem, który również stał pod ścianą po niespodziewanej porażce 1:3 z Kostaryką. Przed tym starciem angielskie media wierzyły w wygraną, a nawet wprost… wróżyły sukces tej kadrze pomimo porażki z Włochami.

Anglia jak Polska

Po ulegnięciu Włochom bohaterowie tego tekstu znaleźli się w sytuacji, którą polscy fani piłki nożnej znają lepiej niż siebie samych. Po meczu otwarcia nadszedł mecz o wszystko. W przypadku występów biało-czerwonych zawsze kończyło się to klęską i finalnie (nie)sławnym meczem o honor. W przypadku Anglików miało być zupełnie inaczej. Ale coś nie zagrało. Zagrał za to Luis Suarez. Urugwajczyk zanotował dublet w starciu z zespołem Trzech Lwów i utrzymał reprezentację Urugwaju w grze o wymarzone wyjście z grupy. Tymczasem Anglicy mogli się już pakować. Wciąż czekali jednak na mecz o honor z rozpędzoną reprezentacją Kostaryki, która w 2. serii meczów pokonała Włochy 0:1. Anglicy wcale nie byli stawiani w roli faworytów tamtej potyczki…

Podczas rywalizacji z Kostaryką Anglicy nie byli w stanie nawet trafić do siatki, ale pierwszy raz na turnieju sami zdołali zachować czyste konto. Taki obrót spraw oznaczał, że to skazywani na pożarcie Kostarykanie wygrywają grupę (ostateczni doszli nawet do ćwierćfinału, gdzie dopiero po serii rzutów karnych odpadli z Holandią), a Anglicy z jednym punktem na koncie wracają na Wyspy. W samolocie mogli się tylko domyślać, jak bardzo dogryzie im brytyjska prasa po tym najgorszym w historii Anglii turnieju rangi mistrzowskiej!

Błędy i brak skuteczności

Media na Wyspach jako główne powody niepowodzenia ich kadry wymieniali: brak dyscypliny w formacji defensywnej, brak kreowania akcji przez pomocników, a także brak wystarczającego wsparcia ze strony liderów. Nie można podważyć słuszności tych argumentów. Obrona popełniała wiele prostych błędów i zostawiała bez krycia najlepszych zawodników rywali bez opieki. Gary Cahill momentami był cieniem samego siebie. Leighton Baines także nie będzie mógł dobrze wspominać swojej gry na brazylijskich arenach. Legendzie Evertonu zdarzyło się parę razy popełnić karygodne błędy, które bezpośrednio prowadziły do utraty bramki.

Duet pomocników z Liverpoolu, czyli Jordan Henderson — Steven Gerrard zawiódł na całej linii. Oprócz braku wsparcia dla linii ataku, często popełniali sporo błędów w defensywie i w walce o piłkę. Teoretycznym liderem kadry okazał się Wayne Rooney, który na turnieju zainkasował bramkę oraz asystę, ale miał też najwięcej niewykorzystanych okazji. Na pewno nie był tak dobrym i skutecznym przywódcą, jak chociażby Suarez.

Lepsi w podbijaniu piłki na plaży niż na boisku

Wady wytykali również byli reprezentanci. Na przykład Rio Ferdinand stwierdził, że zawodnikom być może zabrakło doświadczenia i ogrania, a przez to byli zbyt naiwni.

Może Anglia była trochę naiwna. W starciu z Urugwajem, kiedy wróciliśmy do 1-1, mieliśmy okazję, zdobyć cenny punkt, a wtedy wszystko sprowadzałoby się do finałowego meczu. Zawodnicy mogą jednak czerpać doświadczenie z tego turnieju — stwierdził były stoper Manchesteru United.

Z kolei Chris Waddle (62 mecze w reprezentacji Trzech Lwów w latach 1985-1991) nie gryzł się w język i w dość ostrych słowach skrytykował występ swoich rodaków. Szczególną uwagę zwrócił na aspekt graczy Premier League w reprezentacji.

Nasza ligi różni się od każdej innej ligi na świecie i to jest nasz wielki problem. Premier League to świetna reklama naszego futbolu, ale niczego nie robi naszej reprezentacji narodowej — podsumował Waddle.

Wiele mediów wspominało również o zmianie procesu szkolenia, który nie przynosi zamierzonych efektów. Krytykowano również sferę mentalną piłkarzy, bo ewidentnie nie dali rady podnieść się po niepowodzeniu w meczu otwarcia. Widać było, że zostali w dużym stopniu przygnieceni przez oczekiwania swoich fanów oraz własne ambicje. Kadrowa młodzież zupełnie nie poradziła sobie z presją, a starszyzna też zbytnio im nie pomogła. Napięcie (swoją drogą, faktycznie było ono czasami zbyt przesadzone) przerosło nawet największych weteranów. Trzeba jednak pamiętać, że z tym problemem musi radzić sobie praktycznie każda kadra na wszystkich turniejach rangi mistrzowskiej, a więc Anglicy musieli być na to gotowi.

Jesteśmy najlepsi w tworzeniu meksykańskiej fali na stadionie oraz w podbijaniu piłek na plaży. Szkoda, że na boisku nie mamy takiego entuzjazmu, a także kreatywności — napisał  Daily Mail po Mundialu 2014.

Ku przestrodze

Anglia swój pierwszy mecz na tegorocznych Mistrzostwach Świata rozgrywanych w Katarze zagra 21 listopada. Ich przeciwnikiem będzie Iran.  Następnie zmierzą się z USA, a rozgrywki w grupie zakończą potyczką przeciwko Walii. Na papierze są zdecydowanym faworytem każdego z tych meczów.Jednak rywale z pewnością będą mieli specjalną motywację, by utrzeć nosa faworyzowanemu rywalowi. Szczególnie że aktualnie przeżywa on niemały kryzys. Taka okazja może się już nie powtórzyć.

Anglicy nie mogą znów narzucać na siebie ogromnej presji. Radość z gry i luzackie podejście do meczów powinno tej kadrze zdecydowanie bardziej wyjść na plus niż napinanie na zdobywanie kolejnych punktów. Nie mogą też zaklinać rzeczywistości i udawać, że wszystko jest w porządku, a tak niestety robi obecny szkoleniowiec Gareth Southgate.

Po przegranej z Włochami 52-latek stwierdził, że „mecz był krokiem we właściwym kierunku”. Oczywiście Southgate jest trenerem, jest z tymi piłkarzami na co dzień, a przez to widzi więcej od każdego z nas, ale musimy przyznać, że chyba — lekko mówiąc — zbyt optymistycznie podchodzi do sytuacji jego podopiecznych. Ostatniego gola z gry Anglicy zdobyli w marcu, czekają na niego od 400 minut. W ostatnich 5 meczach zaliczyli 3 porażki (2 razy z Węgrami z bilansem brakowym 0:5!) i 2 remisy. Do tego w starciu z Włochami wyglądali bardzo mizernie.

Southgate popełnił sporo błędów przy wybieraniu ustawienia i wytycznych dla poszczególnych zawodników. Często z tego powodu nie potrafili oni zorganizować składnej akcji pod polem karnym Italii. Nie lepiej radziła sobie obrona, którą musiała ratować nieskuteczność oponentów. Włosi z lepszą skutecznością i w pełni podstawowym składzie mogli spokojnie wygrać ten mecz wyższym wynikiem. Przed Mundialem w 2014 roku też nikt nie przypuszczał, że Anglii może pójść aż tak źle. Uważano, że Anglia medal ma w zasięgu. Teraz jest podobnie. Southgate musi być jednak mądrzejszy od Hodgsona w tamtym czasie i nie popełnić jego błędów.