Stało się! Diego Costa wraca do Premier League, dołączając do Wolverhampton Wanderers. Doświadczony napastnik jest dla Wilków opcją awaryjną. Sam jednak może również mówić o tym, że dostał koło ratunkowe. Ten ruch to bowiem szansa na odbudowanie reputacji po trudnych kilkunastu miesiącach, których symbolem było oblanie testów medycznych we włoskiej Salernitanie.

Poważny uraz letniego nabytku, Sašy Kalajdžicia, oznacza, że Wolverhampton Wanderers znaleźli się w poważnych tarapatach. Austriak miał wzmocnić ich ofensywę, w poprzednich latach stanowiącą główny problem zespołu. Tymczasem rosły napastnik zerwał więzadła już w debiucie. 25-latek będzie pauzował miesiącami. To sprawiło, że zaczęli poszukiwań rozwiązań awaryjnych.

Padło na zawodnika świetnie znanego kibicom Premier League, choć wydawało się, że zamknął on już europejski rozdział swojej kariery. Diego Costa wraca do angielskiego futbolu i ten ruch trudno nazwać inaczej, niż sensacją, choć jest to również ogromny znak zapytania. Doświadczony zawodnik od sezonu 2017/18 nie zdołał przekroczyć granicy pięciu trafień w jednych rozgrywkach. Zmagał się też z urazami. Wygląda na to, że to już cień „potwora”, który terroryzował defensywy zespołów angielskiej ekstraklasy w barwach Chelsea.

Piłkarski banita

Ostatni profesjonalny występ eks-reprezentant Hiszpanii zaliczył 12 grudnia w barwach brazylijskiego Atlético Mineiro. Dla klubu grał zaledwie pięć miesięcy, wcześniej spędzając pół roku na poszukiwaniu nowego pracodawcy po tym, jak odszedł na mocy wolnego transferu z Atletico Madryt. Od stycznia 2021 minęło 21 miesięcy – aż 16 z nich pozostawał na piłkarskim bezrobociu. W połowie poprzedniego sezonu próbował co prawda związać się z włoską Salernitaną, sprawa upadła. Podobno z powodu jego słabej dyspozycji fizycznej.

Wilki przyjmują więc futbolowego banitę. Piłkarza, który wielki blask stracił lata temu. Na murawach Premier League imponował niesamowitą skutecznością, zdobywając aż 52 gole w 89 występach, trafiając co 145 minut. Te liczby muszą robić wrażenie. Dwa z trzech sezonów z osiągniętą granicą 20 ligowych trafień również. Niestety, od tamtego czasu minęło aż pięć lat.

Od sagi transferowej, zakończonej odejściem z Chelsea zimą 2018 roku, po odsunięciu od składu w pierwszej połowie rozgrywek, nic już się nie układało. Atletico zapłaciło za niego wówczas 60 milionów euro. Odpłacił się… 19 golami w ciągu trzech lat. Łącznie od opuszczenia Anglii uzbierał 24 trafienia – niespełna sześć na jeden rok kalendarzowy. Okoliczności zmusiły jednak klub z Molineux Stadium do podjęcia ryzyka. Teraz nadchodzi pora na sprawdzenie, czy w tym awaryjnym rozwiązaniu udało się znaleźć skuteczne koło ratunkowe. Diego Costa z kolei ma szansę udowodnić w barwach Wolverhampton Wanderers, że jeszcze się nie skończył.

Costa sprawiał wrażenie, jakby pojechał na emeryturkę”

Urodzony w Brazylii reprezentant Hiszpanii zniknął z europejskich radarów zimą 2020 roku. Wtedy to rozwiązał z Los Colchoneros umowę za porozumieniem stron, tym samym kończąc rozczarowującą drugą przygodę w Madrycie. Chciał znaleźć zespół gwarantujący regularną grę, lecz okazało się to trudnym zadaniem. W Atletico okazał się bowiem wielkim rozczarowaniem i trzeba przyznać, że po jego odejściu łatwo było po prostu o nim zapomnieć.

Ostatecznie, po długich poszukiwaniach, padło na walczące o mistrzostwo Kraju Kawy Atlético Mineiro. Okazało się, że weteran pomógł drużynie. Strzela cztery gole w lidze, dorzucił też jednego w Pucharze Brazylii. Zespół zdołał sięgnąć po oba trofea. Świata nie porwał, momentami jednak pokazywał przebłyski dawnej klasy. Kibice bardzo go polubili, chcieli, by został, lecz ze względu na samopoczucie swoich córek podjął decyzję o powrocie do Europy. Jego krótki pobyt w Ameryce Południowej pozostawił za to pewne wątpliwości u Wojciecha Peciakowskiego, prowadzącego portal Brazylijski futbol.

Jego czas w Atlético Mineiro należy podsumować jako bycie co najwyżej doświadczonym uzupełnieniem składu. Strzelił kilka bramek, niektóre pomogły w zdobyciu kompletu punktów, ale ogólnie raczej nie był dla drużyny ważną postacią, podobnie do np. Hulka, a chyba na to trochę liczyli włodarze – ocenia. – Moim zdaniem sprawiał trochę wrażenie, jakby pojechał sobie na emeryturkę pokopać i wydaje mi się, że liga brazylijska trochę go zaskoczyła. Dlatego zdziwiło mnie, gdy pojawiły się informacje, że chce jeszcze pograć w Europie.

Znalezienie domu na Starym Kontynencie okazało się problematyczne. Jednak, gdy pojawił się pierwszy zainteresowany, to przenosiny… nie wypaliły.

Włoskie fiasko

Poszukiwania zainteresowanych przyniosły skutek dosyć szybko. Najbardziej konkretny był kopciuszek włoskiej Serie A, Salernitana. Walczący o utrzymanie beniaminek chciał dołączyć doświadczoną „dziewiątkę” do kontyngentu weteranów, z Franckiem Riberym na czele. Gdy wydawało się, że wszystko jest już dograne, gruchnęły zaskakujące wieści: sprawa upadła na ostatniej prostej.

Diego Costa oficjalnie nie trafił do Salerno z powodów fizycznych. Klub ze Stadio Arechi bardzo mocno chciał go zakontraktować, lecz pojawiło się rozczarowanie wynikające z prowadzonego przez niego trybu życia i jego kondycji fizycznej – opowiada redaktor portalu Calcio Merito, Radosław Laudański, choć zwraca uwagę, że te informacje należy traktować z lekką rezerwą. – Trzeba pamiętać, że jest to oficjalny powód, prawdziwa przyczyna mogła być inna.

W styczniu cały świat usłyszał, że Costa to zawodnik niegotowy do gry w mocnej europejskiej lidze. Takie słowa zgadzają się z tym, co mówił Peciakowski. Prawda mogła okazać się jednak trochę bardziej złożona.

Salernitana chciała podpisać z napastnikiem kontrakt na pół roku z klauzulą automatycznego przedłużenia w przypadku pozostania w Serie A. Costy raczej nie interesował dłuższy pobyt w Kampanii – kontynuuje Laudański. – W problemach fizycznych pewnie mieliśmy ziarenko prawdy, ale wątpię, aby stanowiły główny powód. Gracza bardzo chciał Walter Sabatini, ale klub dopiero co przeszedł zmianę właścicielską i znajdował się wówczas w fatalnym stanie, jeśli chodzi o kwestie sportowe. Niewykluczone, że poszło o kwestie finansowe i kontraktowe, a taki powód został podany w obawie przed niezwykle żywiołowymi fanami, którzy byli wówczas zaniepokojeni sytuacją w klubie.

Tym razem udało się przejść testy medyczne. 33-latek ma już podpisany kontrakt i zawita do Premier League. To szansa na weryfikację doniesień sprzed kilku miesięcy. I udowodnienie, że jeszcze nie wypisał się z poważnego grania.

Co Costa da Wolverhampton?

Sytuacja jest dość interesująca. Diego Costa jest potrzebny Wolverhampton Wanderers. To dla nich pewnego rodzaju koło ratunkowe. Ale i on sam potrzebuje takiego klubu – to bowiem szansa, która spada mu z nieba.

Okazja powrotu do Premier League, zwłaszcza po fiasku w Salernitanie, zapewne nie nadeszłaby w żadnych okolicznościach. Po bardzo turbulentnych kilku latach czeka go ogromne wyzwanie. Wejście do tak wymagającej ligi to trudna sprawa. I trudno się dziwić, że pojawiają się głosy zwątpienia.

Czy wspomoże Wolves? Nie orientuję się tak bardzo w sytuacji Wilków, ale kto wie, nie takie historie życie pisało – mówi nam Peciakowski. – Jednak już pod koniec przygody w Atlético było widać, że idzie mu coraz gorzej, a w Anglii, a tym bardziej klubie z podobnymi ambicjami, trzeba dawać z siebie więcej niż w Hiszpanii. W dodatku Costa nie grał w meczu o punkty od… grudnia 2021 roku. Ja, osobiście kiepsko to widzę.

Dyspozycja fizyczna to największy znak zapytania. Jeśli napastnika uda się doprowadzić do dobrej formy, z pewnością da coś wartościowego. Wciąż tkwią w nim bowiem przebłyski wielkiej klasy. Dodatkowo to niesamowicie mocny charakter, zawodnik utytułowany, który w trudnych momentach może porwać kolegów (choć często przepala mu styki). Jego mentalność sprawia, że jest bardzo niewygodnym rywalem. I dlatego też zapewne postawiono na niego w West Midlands.

Diego Costa raczej nie porwie Wolverhampton Wanderers i nie sprawi, że zrobią wielki krok do przodu. Może ich za to uchronić przed dużymi problemami. Czasem mawia się, że „tonący brzytwy się chwyta”. Tutaj nie można tego zrobić. Tak, pozyskanie go to ryzyko, ale niewielkie. Tutaj można zyskać zdecydowanie więcej, niż stracić.

I nawet jeśli sportowo weteran nie wniesie do Premier League zbyt wiele, to dla nas, kibiców, jego powrót to dobre wieści. Na pewno zagwarantuje nam to, na co czekamy, czyli wielkie emocje. Obok niego nie można bowiem przejść obojętnie. Albo się go kocha, albo nienawidzi. A taka postać w lidze to zawsze jest coś wartego uwagi.