Po ponad 2 latach, po raz pierwszy od starcia 1/8 finału z RB Lipsk zimą 2020 roku, Tottenham wrócił we wrota Ligi Mistrzów. Piłkarze Antonio Conte podejmowali dziś w północnym Londynie Olympique Marsylia. Choć stołeczna ekipa długo nie potrafiła sforsować bramki Pau Lópeza, ostatecznie zatrzymała 3 punkty u siebie. Wygrana 2:0 to w teorii niezłe rozpoczęcie fazy grupowej, ale wciąż pozostaje sporo miejsca do poprawy. Jakie wnioski możemy wyciągnąć po środowym meczu?

Richarlison (i Mbemba) załatwił(li) sprawę

W porównaniu do weekendowego starcia z Fulham tym razem Richarlison nie ściągnął koszulki, ale za to strzelił prawidłową bramkę. A nawet dwie. Współpraca Brazylijczyka, Kane’a i Sona nie układała się dzisiejszego wieczoru najlepiej. W zasadzie w pierwszych 45 minutach można wymienić tylko ich jedną groźną sytuację. W 40. minucie cała trójka jak po sznurku rozprowadziła szybki kontratak po inteligentnym podaniu 25-latka i szarży Koreańczyka, zakończony jednak niecelnym strzałem Anglika obok lewego słupka. Po przerwie Kane posłał świetne prostopadłe podanie w wolną przestrzeń do wybiegającego Sona, zmuszając Mbembę do bardzo ryzykownej interwencji. Obrońca gości nie zdążył z udanym wślizgiem, trafił w nogi azjatyckiego gracza i zasłużenie obejrzał czerwoną kartkę.

Mimo gry w przewadze Tottenham nie przeważał. Tyle że wystarczyło w przeciągu 5 minut dwukrotnie wrzucić piłkę w pole karne do pozyskanego z Evertonu latem piłkarza, aby ten skierował dwa razy futbolówkę do siatki. Trzeba przyznać, że w obu sytuacjach były gracz Watfordu zachował się znakomicie. Zgubił krycie, wyskoczył wysoko w górę i nie pozostawił szans golkiperowi rywali. Choć podobnie jak cała drużyna zaczął bardzo przeciętnie, skuteczne wrzutki najpierw Perisicia, a następnie Højbjerga oraz jego umiejętności gry głową uczyniły go bohaterem meczu z Marsylią.

Tottenham nie rozpieszcza ani kibiców, ani swoich graczy ofensywnych

Dobry wynik nie może odwrócić uwagi od ciągle powracających problemów dotyczących działu kreacji Spurs. Wiadomo, że dla Conte liczą się przede wszystkim 3 punkty, a styl zespołu pozostaje sprawą drugorzędną. Aczkolwiek brak tworzenia sytuacji bramkowych może od czasu do czasu kosztować jego ekipę utratę cennych oczek. Przy słabej formie swojej koreańskiej gwiazdy, ciężar zdobywania goli w głównej mierze spada na Harry’ego Kane’a. Tylko jak Anglik ma to czynić, skoro od kolegów nie ma żadnego wsparcia w tworzeniu kolejnych szans. Angielski napastnik dziś musiał się cofać momentami na pozycję Bentancura czy Højbjerga, aby zaliczyć jakiś kontakt z futbolówką. W sumie dziś bardziej przypominał środkowego pomocnika niż „dziewiątkę” czy skrzydłowego, gdy zamieniał się pozycją z Richarlisonem.

Pierwsza połowa pod względem kreacji były dla gospodarzy katastrofalna i od patrzenia na potyczkę w północnym Londynie bolały oczy. Poza wspomnianą wyżej jedną sytuacją, gdy piłka ładnie chodziła po sznurku, londyńczycy przed gwizkiem na przerwę nie zaliczyli celnego strzału na bramkę. Skuteczność dośrodkowań wynosiła zabójcze 0%, a gospodarze tracili posiadanie aż 64 razy. Czerwona kartka dla Olympique też nie za bardzo zmieniła przebieg boiskowych zmagań. Spurs przejęli inicjatywę, oddawali strzały, ale żadnego większego zagrożenia nie było. Wydarzenia boiskowe nieco odmieniła zmiana Kulesevskiego, ale Szwed też grał dosyć niedokładnie. Dopiero skrojone dośrodkowania na głowę Richarlisona finalnie załatwiły sprawę. Tyle że następnym razem może to nie wystarczyć do odniesienia wiktorii na tym poziomie jak z West Hamem tydzień temu.

Obrona pozwala Spurs przepychać takie mecze

Włoskiemu menedżerowi naprawdę wyszło zestawienie linii defensywy w dzisiejszym meczu. Każdy z pięciu obrońców dołożył solidną cegiełkę do czystego konta Hugo Llorisa (choć głównie w pierwszej połowie). Poza pojedynczą sytuacją Nuno Mendesa ciężko przypomnieć sobie inną, dogodną szansę dla francuskiej ekipy. Romero i Dier czyścili w powietrzu to, co mogło potencjalnie przynieść kłopoty. Lenglet miał nieco problemów, ale żadnego rażącego błędu nie popełnił. Perisić zupełnie odciął ataki lewą flanką. Nawet Emerson moim zdaniem pokazał się dziś z dobrej strony. W ciągu 61 minut zaliczył aż 4 przechwyty, wygrał 7 z 8 pojedynków na ziemi i nawet miał asystę przy czerwonej kartce dla Mbemby, gdy kartonik upadł na ziemię głównemu arbitrowi. Jeśli już coś się uda umieścić w sieci tak jak dziś, Spurs mają monolit z tyłu, by w większości przypadków przetrzymać ataki przeciwników i dowieść korzystny rezultat do końca.