Na rynku transferowym najlepiej działać jak najwcześniej. Najlepiej jeszcze przed rozpoczęciem okna. Wzorowym przykładem z ostatnich miesięcy może być Manchester City, który zaklepał Álvareza jeszcze zimą, a Haalanda tuż po zakończeniu sezonu. Niektórzy jednak albo całe okienko uganiają się za piłkarzem, który nie chce dla nich grać (hej, Manchester United) lub uważają, że nie potrzebują wzmocnień… do czasu kontuzji (hej, Liverpool i Arsenal).

Właściwie jak długo istnieje Premier League, tak długo istnieją tak zwane panic buys. Zawodnicy kupieni w ostatniej chwili, bo powstała potrzeba, bądź braki kadrowe były ignorowane przez trwające dwa miesiące okienko. Często bywali to piłkarze kompletnie niepasujący do założonej polityki transferowej lub odbiegający profilem od pożądanego. Wynika to z tego, że rynek transferowy nie działa jak w grze FIFA, a na możliwość przeprowadzenia transferu i dostępność zawodników składa się mnóstwo czynników. Czasami takie transfery na ostatnią chwilę wypadają świetnie, ale częściej okazują się nietrafionymi inwestycjami. Dziś weźmiemy na tapet znane przykłady panicznych ruchów w ostatnich godzinach okienka.

André Santos do Arsenalu

Brazylijczyka można śmiało stawiać w panteonie niesław transferowych Arsenalu. Drużyna Wengera tragicznie zaczęła sezon 2011/12, remisując z Newcastle, a potem przegrywając 0-2 z Liverpoolem i 2-8 z Manchesterem United. To właśnie słynna porażka na Old Trafford pchnęła zarząd klubu i trenera do gwałtownych ruchów. W ostatnie 48 godzin okienka ściągnięto Mertesackera, Artetę, Chu-Young Parka, Benayouna i właśnie Santosa. Po Koreańczyku i tak nikt się wiele nie spodziewał, więc to André Santos wyrósł na najgorszy paniczny zakup tego Deadline Day.

Dlaczego właściwie go kupiono? Z klubem pożegnał się Gaël Clichy, odchodząc do Manchesteru City (powszechna wówczas praktyka), rezerwowy Armand Traore został wypchnięty do QPR, a jedyny lewy obrońca w składzie – Kieran Gibbs złapał dłuższą kontuzję. Wybór w ostatnim dniu okienka padł na lewego obrońcę Fenerbahçe SK. 28-letni Brazylijczyk z ligi tureckiej… Jak na dłoni widać było, że to paniczny zakup. Nie kosztował dużo, ale i tak był fatalnym transferem. Już po zaledwie roku Kanonierzy wypożyczyli go do Grêmio, a rok później opchnęli za frytki do Flamengo.

Marouane Fellaini do Manchesteru United

Wydawać się mogło wówczas, że David Moyes w Manchesterze United może oznaczać sprowadzenie jego żołnierzy wyróżniających się w Evertonie. Tak też można było pomyśleć o transferze Marouane Fellainiego. Moyes rzeczywiście chciał Belga, ale nie był to priorytetowy cel Czerwonych Diabłów. Zwlekali z jego zakupem, bo do 31 lipca obowiązywała klauzula wykupu w wysokości 23,5 miliona funtów, a Ed Woodward liczył, że w kolejnym miesiącu uda się zbić cenę w negocjacjach z Evertonem.

Głównym celem Moyesa i Woodwarda pozostawał wówczas Ander Herrera. Hiszpan ostatecznie trafił na Old Trafford, ale dopiero rok później. Przez cały sierpień włodarze United próbowali wynegocjować transfer z Athletikiem Bilbao, w ostatnich dniach okienka nie byli w stanie jednak poradzić sobie ze skomplikowanym hiszpańskim prawem podatkowym i transfer wart 30 milionów funtów wtedy upadł. Wówczas uświadomiono sobie, że klub tak naprawdę nie wzmocnił nikim linii pomocy w letnim okienku. Szybki telefon do Fellainiego, ten pisemnie żąda transferu i 2 września podpisuje już kontrakt z Manchesterem United.

Złożono wówczas dwie oferty pierwszą za Bainesa i Fellainiego w pakiecie, wartą prawie 40 milionów funtów. Gdy tę odrzucono, Woodwardowi udało się dopiąć transfer samego Belga i zapłacił… 1.5 miliona funtów więcej, niż wynosiła klauzula miesiąc wcześniej. Reszta, jak to mówią, jest historią. Pełną bramek głową i wrzutek na chaos.

Danny Welbeck do Arsenalu

Rynek transferowy, zwłaszcza w Deadline Day, to system naczyń połączonych. Radamel Falcao był oferowany kilku angielskim klubom, ale jego ogromna tygodniówka i niedawna kontuzja odstraszyły między innymi Manchester City. Z kolei ich rywale zza miedzy grali wówczas dwójką napastników, a Louis Van Gaal chciał mieć klasowego zmiennika dla duetu Rooney – Van Persie. Ostatniego dnia okienka ruszyły więc tryby w maszynie transferowej i Czerwone Diabły zaczęły rozmowy z Falcao. Wtedy też Danny Welbeck usłyszał, że może pakować swoje walizki i szukać gry poza Old Trafford, podobnie jak Chicharito.

W tym wszystkim odnalazł się Arsenal, który na pozycji napastnika miał kontuzjowanego Oliviera Giroud, Yayę Sanogo i nominalnego skrzydłowego, Alexisa Sancheza. Cały deal był klejony naprędce i bez większego udziału Arsene’a Wengera. Francuz był w tym czasie w Rzymie, gdzie był trenerem jednej z drużyn w Meczu Pokoju organizowanym przez… papieża. Negocjacje były więc utrudnione, ale w Arsenalu uznali Welbecka za wybór wpisujący się w filozofię budowania drużyny przez Papcia Wengera. Chciał wówczas stworzyć ekipę z brytyjskich młodych talentów Wilshere’a, Walcotta, Ramseya, Oxlade-Chamberlaina, Gibbsa i Chambersa. Po latach możemy z delikatnym uśmiechem na ustach ocenić, jak rozwinęły się te talenty. 2 sierpnia Danny Welbeck podpisał kontrakt z ekipą z Emirates Stadium i wówczas to była dobra decyzja, a sam zawodnik i jego dostępność spadły z nieba Kanonierom. Zakup na ostatnią chwilę, trochę paniczny, ale też wpisujący się w potrzeby drużyny z północnego Londynu.

Arthur Melo do Liverpoolu

Jeden z najświeższych przypadków nerwowych ruchów, jednocześnie jedyny przypadek wypożyczenia w stawce. Ciężko jednak inaczej spojrzeć na ten ruch. Liverpool bardzo źle zaczął sezon, a jednym z powodów były liczne urazy i bardzo okrojona kadrowo formacja pomocy. Naby Keïta gdzieś zniknął (kontuzjowany, a jednak powołany do kadry?). Alex Oxlade-Chamberlain z długoterminową kontuzją, Thiago również z poważnym urazem. Jordan Henderson również nabawił się zdrowotnych kłopotów, a James Milner to 36-latek zmuszony do gry w pierwszym składzie.

Zarząd The Reds i Jürgen Klopp całe lato zarzekali się, że nie będzie żadnych zakupów po wielomilionowym transferze Núñeza. Padały stwierdzenia, że kadra jest dobrze przygotowana. Aczkolwiek powstała sytuacja, w której podstawowymi pomocnikami zostali młodziutcy Carvalho i Elliott, więc Liverpool mimo wszystko postanowił kogoś ściągnąć. Kogoś to dobre określenie, bo kandydatura Arthura Melo wygląda jak wylosowana w generatorze transferów.

W ciągu ostatnich 2 sezonów Arthur zagrał zaledwie 2 tysiące ligowych minut w Juventusie, większość czasu spędzając w gabinetach lekarskich lub na ławce. Niegdyś postrzegany jako topowy talent wśród pomocników w Europie, był porównywany nawet do Xaviego czy Iniesty, gdy zaczynał swoją przygodę w Barcelonie. Niestety, od tamtej pory liczne urazy i zjazdy formy mocno zahamowały jego karierę. Wśród braków wymienia się kiepską wytrzymałość i zdolność do gry na wysokiej intensywności. Czyli to, czego dokładnie wymaga Klopp.

Danny Drinkwater do Chelsea

By podsumować ten transfer, wystarczy przywołać post Danny’ego Drinkwatera na Instagramie po wygaśnięciu kontraktu z Chelsea. Anglik po prostu przeprosił kibiców i nazwał ten okres „ogromnym zawodem”.

Kupno Drinkwatera doskonale wpisywało się w tamto feralne lato tuż przed drugim sezonem Conte. Mistrzostwo zdobyte w pierwszym miało zwiastować wzmocnienie składu i walkę na wszystkich frontach. Ostatecznie, Włoch nie dostał właściwie żadnego zawodnika, którego miał na liście. Wcześniej latem sprzedano Nathaniela Chalobaha do Watfordu i Nemanję Maticia do Manchesteru United, a także wypożyczono młodego Loftusa-Cheeka. W kadrze pierwszego zespołu pozostało tylko trzech środkowych pomocników: Cesc Fabregas, N’Golo Kante i niedawno kupiony Tiemoué Bakayoko.

 

Chelsea ubiegała się wówczas między innymi o Renato Sanchesa. Skończyło się jednak na 35 milionach funtów zapłaconych za teoretycznie sprawdzonego w Premier League Drinkwatera. Teoretycznie był to też kluczowy piłkarz mistrzowskiego Leicester. W praktyce każdy zdawał sobie sprawę, że Danny świetnie działał w dobrze naoliwionej maszynie z King Power Stadium, a piłkarzem był zbyt przeciętnym na progi Chelsea. Należało jednak załatać dziurę w środku pola i jeden z najgorszych panicznych zakupów The Blues doszedł do skutku.

Davide Zappacosta do Chelsea

Większość fanów Chelsea nie miała pojęcia, że taki zawodnik istnieje, gdy 31 sierpnia 2017 roku klubowe konto na Twitterze puściło oficjalkę. Nic dziwnego Davide Zappacosta był wówczas piłkarzem Torino, średniaka Serie A i wcale nie robił furory. Kilka lat wcześniej interesował się nim Juventus, ale szybko okazało się, że Zappacosta to raczej wahadłowy i w obronie jest powodem do zmartwień.

Jak to się stało, że trafił do Chelsea za około 23 miliony funtów? Klub przez większość lata uganiał się za Alexem Oxladem-Chamberlainem, by finalnie przegrać rywalizację z Liverpoolem. Drugi na liście był Rafinha z Bayernu tu również się nie udało. Antonio Conte postanowił więc użyczyć swoich koneksji i ściągnąć piłkarza, który może nie jest najlepszym wyborem, ale przynajmniej go zna i pasuje do jego systemu. Jak wszyscy wiemy, jakości Zappacoście zabrakło i zapamiętany został głównie z centrostrzału w fazie grupowej Ligi Mistrzów.

Salomón Rondón do Evertonu

Rafael Benítez w Evertonie miał swoje momenty. Miał też swoje transfery. Jednym z nich był Salomón Rondón, sprowadzony w Deadline Day rok temu. Dlaczego możemy nazwać to szaleńczym transferem? W końcu Wenezuelczyk grał już u Beniteza w Newcastle i była to niezła współpraca.

Cóż, 31 sierpnia z Goodison pożegnał się także Moise Kean, odchodząc na wypożyczenie do Juventusu. Dominic Calvert-Lewin pozostał jedynym środkowym napastnikiem w kadrze, a wszyscy znają jego historię długoterminowych kontuzji. Benitez potrzebował jakiegokolwiek zastępstwa i miał na to kilkanaście godzin. Sięgnięto więc po 31-latka z Dalian, czyli chińskiej Super League. Szybko okazało się, że Rondón nie będzie grał ogonów, bo Calvert-Lewin jednak się połamał. Po odejściu Beníteza Frank Lampard zdecydowanie ograniczył jego minuty, a teraz przez całe lato szukali klubu, który przygarnie jego osobę i wysoką tygodniówkę.

Robinho do Manchesteru City

Manchester City dziś: rozważne, przeanalizowane transfery pod styl Pepa Guardioli, wyciąganie młodych talentów. Manchester City zaraz po przejęciu przez Sheikha Mansoura: zakup Brazylijczyka za rekordową kwotę, który nie wie, dla jakiego klubu w Anglii zagra.

Wokół tego transferu narosły już legendy. W 2008 roku Sheikh Mansour kupił Manchester City i zaczął wielką rewolucję kadrową. Na koniec okienka chciał zaprezentować fanom ogromny transfer, tak by 1 września 2008 roku fani The Citizens obudzili się ze szczęką na ziemi. Podjęto próbę ściągnięcia Dimitara Berbatova z Tottenhamu, ale ten ruch się nie udał. Wówczas właściciel City spojrzał w gazety, zobaczył, że Chelsea praktycznie dogadała się z Robinho i postanowił pokazać swoją moc. W sklepie londyńskiego klubu ponoć były już koszulki z nazwiskiem Brazylijczyka! Ostatecznie, kilka godzin później Robinho został zaprezentowany jako zawodnik z niebieskiej części Manchesteru.

Ten transfer w ostatniej chwili kosztował Mansoura około 33 miliony funtów, co 14 lat temu było ogromną kwotą . Zmiana ogromnego, galaktycznego Realu Madryt na deszczową, północną Anglię wydawała się ruchem czysto finansowym i marketingowym dla napastnika. Robinho sam przyznał, że do ostatniej chwili nie miał pojęcia, w którym angielskim klubie zagra wszystko rozgrywało się w ciągu ostatnich minut okienka.