W późne niedzielne popołudnie 4. serię spotkań Premier League zakończyliśmy widowiskiem na City Ground w Nottingham, gdzie gospodarze podejmowali Tottenham. Spurs, jak można było przewidywać, pewnie zainkasowali 3 punkty, pokonując popularnych Tricky Trees w stosunku 2:0. Jakie wnioski można wyciągnąć po tych 90 minutach w wykonaniu piłkarzy Steve’a Coopera i Antonio Conte?

Tottenham (prawie) w końcu zaczął mecz tak, jak należy

Do postawy Tottenhamu w początkowych fragmentach dotychczasowych potyczek można było mieć sporo zastrzeżeń. Najpierw szybko stracony gol z Southmapton, tydzień później słabiutka pierwsza połowa na Stamford Bridge. W spotkaniu z Wolves Spurs też na początku niemiłosiernie się męczyli. Na przerwę schodzili z zaledwie 1 strzałem na bramkę José Sá, przy czym goście tych uderzeń oddali aż 12. Dzisiaj podopieczni Antonio Conte zdecydowanie lepiej weszli w mecz. Już w 5. minucie kluczowy przechwyt zanotował Kulusevski i po szarży środkiem pola posłał prostopadłe podanie do wybiegającego Kane’a, który lekkim, ale sprytnym i bardzo precyzyjnym, strzałem skierował piłkę do sieci. Dean Henderson nawet nie zareagował. Swoją drogą dla snajpera to trafienie to już 200. ligowy gol w zawodowej karierze.

Pomimo zagrożenia tworzonego przez Forest, ciężko wyróżnić jakieś naprawdę klarowne sytuacje poza tą Gibbs-White’a. Nawet gdy gospodarze zamykali rywali w ciągu pierwszych 20 minut we własnym polu karnym, zawsze wydawało się, że Lloris i środkowi obrońcy mają sytuację pod kontrolę. A i udawało się raz po raz wyprowadzać zabójcze kontry. W sytuacji sam na sam znalazł się Kane, ale w ostatniej chwili z udanym wślizgiem zdążył Joe Worrall. Próbował też Son po przebitce w szesnastce Tricky Trees czy nawet Ben Davies. Po dwóch kwadransach wynik 2:0 dla gości z północnego Londynu nie mógłby nikogo dziwić, bo choć szans Spurs mieli mniej, były one trochę konkretniejsze.

Podopieczni Conte wygrywają te mecze, które wygrywać muszą

Istnieje takie piłkarskie porzekadło, że tytuł mistrzowski wygrywa się nie starciami z najsilniejszymi, a raczej unikając potknięć z tymi z dalszych rejonów tabeli. Choć jako kontrprzykład można od razu wymienić przypadek Liverpoolu z zeszłego sezonu, bo jedna wygrana z piłkarzami Guardioli dałaby im zwycięstwo w lidze, to w przypadku walki o Top 4 tak właśnie zazwyczaj jest. Tottenham po czterech kolejkach ma 10 punktów w tabeli, ustępując jedynie Arsenalowi i The Citizens. Pewna wygrana ze Świętymi, przepchnięta wiktoria z Wolves, teraz zwycięstwo w podobnych okolicznościach z Nottingham. To najlepszy start sezonu od 13 lat i czasów Harry’ego Redknappa.

Dla Conte nie liczy się styl, ale przede wszystkim punkty i odjeżdżanie w klasyfikacji kolejnym rywalom. Jego piłkarze mieli dziś szanse, aby wygrać wyżej – choćby ten zmarnowany rzut karny Kane’a, który prawdopodobnie wcześniej zamknąłby mecz. Mogło się to skończyć również remisem, bo beniaminek godnie się postawił i wykreował sobie kilka dogodnych sytuacji. Ostatecznie Spurs ponownie wykonali swoje zadanie. Sánchez nie kalkulował z niektórymi interwencjami, ale w jego przypadku ryzyko często się opłacało. Højbjerg i Bentancur kontroli nad środkiem pola nie przejęli, ale udało im się zainicjować kilka kontrataków. Kulusevski, i Kane raz po raz straszyli Hendersona i przyczepię się tylko do tego, że powinni jeszcze zaliczyć po jednym trafieniu. Właściwie każdy dołożył mniejszą czy większą cegiełkę do wywalczonych na City Ground 3 oczek. Martwić może jedynie postawa Sona, bo ewidentnie nie może wejść na najwyższe obroty. No i Emerson Royal, ale to chyba nie jest zbyt duże zaskoczenie.

Przepychanie” meczów to ważna i niezwykle przydatna umiejętność. Mam wrażenie, że drużyna z północnego Londynu jest coraz bliżej perfekcji w tej dziedzinie. Moim zdaniem, pod tym względem do bólu przypominają Manchester United José Mourinho z sezonu 2017/18. Trzy punkty i fajrant.

Rewolucja kadrowa w Forest może się powieść

Ekipa Steve’a Coopera stała się niejako memem tegorocznego okienka transferowego, hurtowo ściągając kolejnych piłkarzy. Na chwilę obecną zarząd klubu sprowadził byłemu menedżerowi Swansea 17 nowych graczy! Niedzielnego popołudnia aż 6 z nich znalazło się w pierwszej jedenastce. Morgan Gibbs-White, który może przed spotkaniem odbył z zespołem 4-5 treningów, świetnie porozumiewał się na boisku z Brennanem Johnsonem i Jessie Lingardem. Z bardzo dobrej strony ponownie pokazał się Dean Henderson, który obronił rzut karny. Na jakieś małą pochwałę zasługują też Lewis O’Brien i Neco Williams.

Mimo takich zmian kadrowych przez długie fragmenty to gospodarze dyktowali warunki gry (choć trzeba też wziąć pod uwagę szybko straconą bramkę i taktyczny charakter Conte). Kilkukrotnie zagrozili bramce Hugo Llorisa. Brakowało jedynie finalizacji. A to w sytuacji, kiedy Johnson zagrał kapitalną przeszywającą piłkę w pole karne, nikt nie doszedł do zagrania. A przy strzałach Williamsa czy Ryana Yatesa.

Aczkolwiek jestem pod sporym wrażeniem, jak Cooper szybko potrafi wkomponować nowych piłkarzy do zespołu. Mam sporą nadzieję, że wraz z trwaniem rozgrywek, ta ekipa będzie się jeszcze lepiej docierać. Tottenham to jeszcze za wysoka połka dla Tricky Trees. Drużyna Conte nie pozwala rywalom na zbyt wiele pod własną bramką. Jeśli nie wykorzystasz tych 2-3 przyzwoitych okazji, to nie masz co liczyć na punkty. W następnej serii spotkań ponownie może być ciężko o powiększenie swojego dorobku – przeciwnikiem będzie Manchester City.

Jednak następnie przed przerwą na mecze reprezentacji pozostają starcia z Bournemouth (dom), Leeds (wyjazd) oraz Fulham (dom). I tu z taką grą jak dziś (może pomijając zachowanie Cooka i reszty obrońców przy drugiej bramce) można spokojnie zainkasować 4-5 punków. Jeśli choć 2-3 graczy wejdzie do drużyny tak, jak zrobił to dziś Gibbs-White, myślę że ekipa z City Ground może sporo namieszać.