Chelsea Thomasa Tuchela nie może zaliczyć początku nowego sezonu do udanych. Stołeczna ekipa ledwo wygrała z Evertonem, pechowo zremisowała ze Spurs oraz kompromitująco przegrała z Leeds. Ostatnie wyniki, słaba forma z obozu przygotowawczego oraz pamięć o wyczynach z końcówki ostatniego sezonu sprawiają, że fani The Blues zaczynają się mocno niepokoić. Wskazanie jednego, głównego problemu The Blues wydaje się ciężkie. Pewne jest jednak to, że Tuchel nie pozostaje w tej sytuacji bez winy.

Niemiec do Chelsea wszedł w najlepszym stylu. Były szkoleniowiec PSG dołączał do ekipy z Stamford Bridge w trudnym momencie. Drużyna znajdowała się w sporym dołku po bardzo słabym okresie, a szatnia była niemalże rozbita. Nie mógł sobie więc wymarzyć lepszego startu niż wywalczenie czołowej czwórki oraz triumfu w Lidze Mistrzów. Wszystko wskazywało na to, że związek trenera z Chelsea będzie długi i pełen sukcesów.

Oczywiście do Ligi Mistrzów dołożył Superpuchar Europy oraz Klubowe Mistrzostwo Świata, jednak nie jest to do końca to, czego oczekiwali fani The Blues. W mediach przewijała się informacja o tym, że Todd Boehly negocjuje już z menedżerem kwestię przedłużenia umowy i potwierdził to już sam Tuchel. Żeby stwierdzić czy to dobra decyzja, trzeba się przyjrzeć bliżej pracy 48-latka.

Zdawało się, że najgorsze już minęło

Po czasie wydaje się, że zmiana właściciela była Tuchelowi bardzo na rękę. Słabsze występy można było łatwo obronić zamieszaniem wokół klubu, które nie pozwalało graczom i trenerowi w pełni skupić się na swoich obowiązkach. Z kolei sam trener zaczynał u nowego szefa z czystą kartą, a może nawet i czymś więcej.

Nie jest przecież tajemnicą, że Todd Boehly jest wielkim fanem niemieckiego szkoleniowca. To, że chce opierać projekt „nowej Chelsea” na wizji obecnego menedżera widać przede wszystkim po działaniach zespołu na rynku. Od samego początku aktywności transferowej The Blues jasno było widać, że nowi właściciele dają Tuchelowi wolną rękę w kwestii tego, kto przyjdzie do klubu. Boehly objął posadę dyrektora sportowego i pracuje jedynie nad wzmocnieniami, na które zgodę wyraził Niemiec.

Z pozoru nie brzmi to źle. W końcu trener dostawałby piłkarzy odpowiednich do jego wizji gry. Nie jest jednak tak kolorowo, jakby mogło się wydawać. W praktyce wychodzi to na razie mocno średnio. Cele Thomasa Tuchela często okazują się niemożliwe do zrealizowania. Todd Boehly obiecał menedżerowi 6 transferów, a ligę zaczynał zaledwie z dwoma nowymi, gotowymi do gry piłkarzami. Oczywiście Marc Cucurella, który do drużyny dołączył 5 sierpnia w dzień startu sezonu, został tu celowo pominięty.

Rywale się zbroją, a Chelsea…

Zachowuje się jak dziecko we mgle. Thomas Tuchel bardzo chciał mieć u siebie kogoś z trójki: Matthijs de Ligt, Jules Koundé lub Nathan Aké. Ostatecznie żaden z nich do Londynu nie trafił. Zamiast nich pojawił się 31-letni Kalidou Koulibaly. The Blues musieli wzmocnić defensywę zespołu, którą po poprzednim sezonie opuścili Antonio Rüdiger oraz Andreas Christensen. Póki co, drugiego nowego defensora próżno szukać, bo negocjacje z Leicester w sprawie Wesleya Fofany są bardzo skomplikowane i nie wiadomo czy Francuz trafi do klubu. A do końca okienka zostało jedynie kilka dni.

Ostatecznie nieudolność Chelsea podczas minionych miesięcy spowodowała to, że muszą przepłacać za transfery. Fofana wyceniany jest na 80 milionów funtów, Anthony Gordon na 60, a Pierre-Emerick Aubameyang (do którego przejdziemy później) na 30. Łącznie daje nam to kwotę 170 milionów funtów. W tej cenie dostajemy obrońcę po złamaniu nogi, który w Premier League zagrał 37 spotkań, skrzydłowego z czterema trafieniami w angielskiej ekstraklasie oraz 33-letniego napastnika, który był wypychany z Arsenalu. Zdecydowanie można dojść do wniosku, że te pieniądze można wydać lepiej.

Podczas gdy rywale potężnie się wzmacniają, Chelsea zdaje się inwestować nie tam, gdzie trzeba. Oprócz Cucurelli, Sterlinga oraz Koulibaly’ego do Chelsea trafiło trzech młodych piłkarzy. Carney Chukwuemeka, Cesare Casadei i Gabriel Slonina kosztowali klub ponad 40 milionów euro. Oczywiście inwestowanie w młodzież nie jest niczym złym, ale trzeba sobie zadać pytanie, czy to odpowiedni moment na takie wydatki.

Strach przed zmianą systemu i wymówki

Ale nie można przecież wszystkie sprowadzać do działań na rynku transferowym. Szczególnie przy ocenie pracy menedżera. Pora więc przyjrzeć się bardziej złożonej kwestii niż transfery, czyli głównym grzechom Thomasa Tuchela.

Jedną z rzeczy, która najbardziej irytuje kibiców Chelsea, jest monotonność taktyczna. Do Chelsea trafił Raheem Sterling, który miał za zadanie zrewolucjonizować system The Blues. Były zawodnik Manchesteru City dawał nadzieje na to, że całość ataków drużyny będzie znacznie bardziej dynamiczna i efektowna. Tak się jednak nie stało, a gra podopiecznych Tuchela jest najzwyczajniej w świecie nudna.

Wszystko sprowadza się do żmudnego rozgrywania na całej szerokości boiska. The Blues trzymają piłkę i wyczekują na błąd rywala, a gdy ten się nie pojawia, to mają problem. Rzadko którykolwiek z graczy decyduje się na odważne przyśpieszenie gry i podjęcie ryzyka, wchodząc w drybling. Gdy przeciwnicy nie pozwalają zagrozić swojej bramce, wszystko sprowadza się do próby sforsowania defensywy tuż przy linii bocznej. Schemat podania na wybieg do wahadłowego, który dośrodkowuje w pole karne, jest już bardzo dobrze znany sympatykom drużyny ze Stamford Bridge, co sprawia, że przy meczu ze słabszymi rywalami można się najzwyczajniej w świecie zanudzić. Największe problemy zaczynają się wtedy, gdy rywal zdecyduje się na agresywny i wysoki pressing. Mogliśmy dostrzec to w meczu z Leeds, gdzie piłkarze Tuchela kompletnie nie radzili sobie z naciskiem przeciwników.

Pomimo tego, że kreatywność w zespole leży Niemiec kurczowo trzyma się swoich ukochanych wahadeł i uważa, że w klubie nie jest potrzebny nowy pomocnik. Jednocześnie narzeka również na to, że zespół nie ma odpowiedniej głębi, aby walczyć o najwyższe cele. Jeśli jesteśmy już przy szukaniu wymówek, to warto też wspomnieć o tym, że Tuchel według statystyk The Athletic jest najbardziej narzekającym menedżerem w lidze. Zrzucał on winę na różne aspekty w 57,9% przypadków.

Niezrozumiałe pomysły Tuchela

Niemiec ma być zdania, że problem z krótką ławką ma załatać Pierre-Emerick Aubameyang. Gracz, którego pamięta z pobytu w Borussii Dortmund, nie jest jednak już tym samym piłkarzem. Zawodnikowi najpierw odebrano opaskę kapitana Arsenalu, a później wręcz wypchnięto go siłą z klubu. Teraz Barcelona, pół roku po tym jak wzięła go za darmo, może sprzedać do Chelsea za kwotę bliską 30 milionów euro i raczej wiele osób w Katalonii za nim nie zatęskni.

Pozyskanie nowego napastnika jest oczywiście bardzo zrozumiałe. Przecież ile można grać Kaiem Havertzem na „9”. On się najzwyczajniej w świecie nie nadaje na pozycje, na której z uporem maniaka wystawia go Thomas Tuchel. Nie ujmując nic talentowi gracza, ale nie jest on w stanie zagwarantować, chociaż 10 trafień w sezonie ligowym. Oczywistym pozostaje, że trzeba pozyskać nowego napastnika, ale na rynku transferowym jest dostępne kilka innych, lepszych, od Aubameyanga opcji. Szczególnie, biorąc pod uwagę cenę i wymagania finansowe Gabończyka.

Kolejnym dziwnym wymysłem Tuchela jest pozycja Reece’a Jamesa. Czy można bardziej marnować potencjał zawodnika, niż to, jak robi Tuchel w przypadku wychowanka Chelsea? Naprawdę, próbowałem znaleźć jakieś wytłumaczenie tego, dlaczego Thomas Tuchel cofa Jamesa do trójosobowego bloku defensywnego, ale nadal nie mogę go znaleźć. Jest to dla mnie kompletnie absurdalne, zważając na to, że Anglik pozostaje jednym z najlepiej grających w ofensywie obrońców i pozycja wahadłowego mu zwyczajnie najbardziej pasuje. Zamiast niego były opiekun Borussii wystawia tam Ruben Loftus-Cheek i widać, że gra na tej pozycji najzwyczajniej w świecie mu nie leży.

James w Premier League zadebiutował w sezonie 19/20. Na dziś na boiskach angielskiej ekstraklasy wystąpił 85 razy. W tym czasie strzelając 7 bramek i dokładając do tego 13 asyst. Zdołał również wykreować 20 sytuacji bramkowych. Dobitnie pomysł cofania Jamesa zweryfikował mecz ze Spurs, gdy parę minut po przesunięciu go wyżej strzelił bramkę. Czym to poskutkowało? Tym, że na Leeds ponownie wyszedł jako środkowy obrońca.

Boehly ma twardy orzech do zgryzienia

Thomas Tuchel znajduje się w niesamowicie trudnym momencie swojej przygody na Stamford Bridge. Drużyna słabo rozpoczęła sezon, a rywalizacja o top 4 w tym sezonie wydaje się niezwykle zacięta. Każdy klub z Big Six ma spore nadzieje związane z tegorocznymi rozgrywkami, więc o miejsce wśród czterech najlepszych ekip może być bardzo trudne do osiągnięcia. Szczególnie, jeśli przegrywa się 0:3 z Leeds.

Trener może mieć szczęście, że właśnie niedawno klub zmienił właściciela, a nowe władze podzielają jego wizję. Ma przez to więcej czasu na zażegnanie kryzysu, bo za rządów Romana Abramowicza czas ten byłby mocno ograniczony. Boehly nie zwolni przecież trenera na początku swojej kariery w Londynie. Nie chce przecież zrazić do siebie fanów i zbudować sobie opinii niecierpliwego właściciela. Drugą sprawą jest to, że w pomysły Tuchela zainwestował już sporo czasu i pieniędzy. Porzucenie tego wszystkiego wydaje się zdecydowanie mało prawdopodobne.

Todd Boehly musi teraz stanąć na wysokości zadania i uważnie obserwować oraz analizować efekty pracy szkoleniowca. Jest też jedna rzecz, której Amerykanin kategorycznie nie powinien robić. Chodzi o podsunięcie Tuchelowi do podpisania nowej, długoterminowej umowy. W mediach spekuluje się o tym, że władze klubu rozpoczęły już rozmowy z Niemcem o przedłużeniu jego kontraktu. Mówi się o tym, że miałby on obowiązywać aż do 2026 roku. Zresztą takie plotki potwierdził sam bohater tego tekstu. Jednak jeśli o mnie chodzi, to jestem zdania, że na tak długą i lukratywną ofertę trzeba sobie zasłużyć. A Tuchel, póki co jeszcze tego nie zrobił. Przed nim teraz czas próby. Jeśli jego pomysły nie wypalą, a Chelsea dalej będzie grała tak jak teraz, to jego czas na Stamford Bridge nie powinien się wydłużyć, a skończyć.