Derby Londynu jak zwykle nie zawiodły, jak zwykle w spotkaniach Chelsea z Tottenhamem zawrzało. Nie tylko pod względem sportowym, bo obserwowaliśmy starcia nie tylko piłkarzy, ale też dwukrotną scysję Tuchela z Conte. Czego jednak dowiedzieliśmy się po tym meczu?

Chelsea może być mocniejsza niż się wydawało

Po przedsezonowych przygotowaniach i okienku transferowym, Chelsea była stawiana raczej w charakterze tego zespołu, który może wylecieć z TOP4. Odejścia Rudigera, Christensena, brak  transferu napastnika, niezadowolenie Tuchela – to wszystko sprawiało, że The Blues nie grzali tak jak napakowany młodzieżą Arsenal czy wzmocniony transferami Tottenham. Tymczasem dziś Chelsea była zespołem lepiej grającym w piłkę, zwłaszcza w pierwszej połowie całkowicie dominującym Spurs.

Nowe transfery The Blues na razie całkowicie się bronią – dziś Cucurella nie tylko zanotował asystę, ale też schował do kieszeni Kulusevskiego i Emersona. Kalidou Koulibaly popisuje się świetnym wolejem, strzela bramkę i w obu meczach wyglądał bardzo solidnie w defensywie. Raheem Sterling dziś zalicza asystę i sprawiał mnóstwo problemu Tottenhamowi swoją ruchliwością. Reece James kolejny raz udowadnia, że jest kompletnym nowoczesnym obrońcą – odbiera, asystuje, strzela. N’Golo Kante grał, jakby Tuchel puścił mu hymn Ligi Mistrzów w szatni, nawiązując do swoich najlepszych występów. Niestety, znów nie dopisało mu szczęście i prawdopodobnie naderwał mięsień dwugłowy. Jednak w pełni zdrowa Chelsea wygląda jak naprawdę zorganizowany i groźny zespół – możemy założyć, że to nie będzie znaczny spadek poziomu w grze w stosunku do zeszłego sezonu. I niekoniecznie potrzebują do sukcesów klasycznego napastnika. Nie ma zakazu strzelania goli przez obrońców…

Anthony Taylor, Mike Dean i ogół sędziowania nadal pozostawia wiele do życzenia

Od czego by tu zacząć? Już przed meczem uśmiechy politowania pojawiały się na wieść Mike’a Deana – kibica Tottenhamu – na VARze. Okazało się, że nie bezpodstawnie. Mieliśmy kilka kontrowersji, które zdecydowanie wpłynęły na wynik meczu. Przy pierwszym golu dla Spurs, dosłownie 30 sekund wcześniej Kai Havertz prawdopodobnie był faulowany przez Bentancura, który głupio stracił piłkę i Niemiec pędził na bramkę już z połowy Tottenhamu. Sędziowie nie dopatrzyli się tam przewinienia, mimo wściekłości Havertza i Tuchela, a chwilę później strzałem z 16-stki wyrównał Hojbjerg. Tutaj miała miejsce kłótnia Tuchela z Conte:

 

Jednak większą kompromitacją sędziów była sytuacja z 95. minuty. Rzut rożny Tottenhamu, do strzału dochodzi Ben Davies, Mendy przebija piłkę nad bramkę, ale… w tle, dosłownie kilka metrów dalej, Cristian Romero bezczelnie chwyta za włosy Cucurellę i ściąga go do ziemi. Protesty Hiszpana i zawodników Chelsea na nic – sędziowie na VARze (co za niespodzianka!) i Anthony Taylor uważają, że Romero szarpiąc za włosy piłkarza Chelsea nie przekracza przepisów. Żółta, czerwona kartka, faul dla Chelsea? Nie, skądże. Rzut rożny dla Tottenhamu, z którego gola na wagę remisu strzela Kane. Tragedia.

Antonio Conte może być zmuszony do zmiany podejścia

Ten mecz pokazał także, że w Tottenhamie nie jest tak różowo jak mogłoby się wydawać, a częścią tego problemu może być Antonio Conte. Przede wszystkim, Włoch powinien zrozumieć, że Emerson Royal nie jest piłkarzem na miarę Spurs. Im szybciej to pojmie, tym lepiej, bo Brazylijczyk wrzuca fajne kompilacje, ale wygląda fatalnie na wahadle zwłaszcza przeciwko dobrym przeciwnikom. Dziwi to, zwłaszcza, że na ławce ma Doherty’ego. Również Ryan Sessegnon miał ogromne problemy z parą Loftus-Cheek – Reece James.

Spurs zostali do 60. minuty zdominowani i nie wyglądało to dobrze. I wtedy Antonio Conte wykazał coś, co może być dla fanów Kogutów dobrym prognostykiem – wprowadzając Richarlisona, przeszedł na 4 obrońców i gra Tottenhamu zaczęła wyglądać lepiej. Pytanie tylko, czy Włoch dojrzy w tym jakiś sposób na grę od pierwszej minuty, czy będzie trzymał się gry wahadłami. W końcu sprowadził w tym celu Ivana Perisicia, a w kadrze ma aż 4 takich zawodników. Ostatecznie Conte wywozi ze Stamford Bridge punkt, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że pomogło mu szczęście, a gra jego drużyny była daleka od idealnej.