Po porażce z Brighton w 1. kolejce Premier League wszyscy wiedzieliśmy, że z Manchesterem United nie jest dobrze. Ale takiej kompromitacji nie spodziewał się chyba nikt. Czerwone Diabły po 35. minutach wyjazdowego starcia z Brentford przegrywały 0:4. Na Brentford Community Stadium świetnie zorganizowana ekipa Thomasa Franka przejechała się po zbieraninie zagubionych chłopców we mgle.

Męki Manchesteru United, zabawa Brentford

To był istny koszmar dla kibiców Czerwonych Diabłów. Od pierwszej minuty gospodarze robili na boisku co chcieli, a piłkarze Erika ten Haga jeszcze im to ułatwiali. Fatalne błędy w defensywie, oddawanie za darmo piłki pod własnym polem karnym. Za mało? No to dodajmy jeszcze postawę Davida De Gei, który wypuszcza piłkę z rąk po niespecjalnie groźnym strzale Dasilvy.

Imponująca była łatwość, z jaką podopieczni Thomasa Franka zdominowali swoich rywali. Odbierali piłkę wysokim pressingiem i narzucili takie tempo gry, na jakie piłkarze z Manchesteru nie byli gotowi. Natychmiast doskakiwali do rywala na ich połowie, dominowali w środku pola i wygrywali wszystkie pojedynki szybkościowe i fizyczne. Wyprowadzali także szybkie kontrataki, jak ten przy czwartej bramce autorstwa Mbeumo. To był istny armagedon.

Lisandro Martinez zderzył się z angielską piłką

Najwięcej uwagi będzie się oczywiście poświęcać grze defensywnej Manchesteru United, która w pierwszej połowie była poniżej jakiejkolwiek krytyki. David de Gea dostarczył finalny argument wszystkim swoim krytykom w dyskusji o tym czy nadal powinien bronić dostępu do bramki klubu z Old Trafford. Hiszpan miał też swój udział przy drugim golu, gdy zagrał niewygodne podanie do Christiana Eriksena, który miał rywala na plecach.

Wyprowadzenie piłki od bramki w wykonaniu gości wyglądało, jakby robili to pierwszy raz w życiu. Absolutny brak koncentracji, niezrozumiała zabawa przed bramką przy wysokim podejściu rywala, a na koniec brak komunikacji między kolegami z zespołu i fatalna strata. De Gea i spółka urządzili sobie podwórkowe granie we własnym polu karnym.

Trzeci gol z kolei pokazał dlaczego Lisandro Martinez nie będzie miał łatwo na boiskach Premier League. Argentyński stoper mierzący zaledwie 175 centymetrów nie miał żadnych szans w pojedynku główkowym z Benem Mee. Były obrońca Burnley z łatwością przeskoczył rywala i podwyższył na 3:0. Każde starcie Martineza z fizycznie grającym rywalem będzie wzbudzało te same wątpliwości co do skromnego wzrostu nowego nabytku 20-krotnego mistrza Anglii.

Zgranie w defensywie Manchesteru United nie istnieje. Każdy zawodnik gra na własne konto, nie ma współpracy, nie ma wspierania się na boisku, żadnych wypracowanych schematów. Przed Erikiem ten Hagiem naprawdę trudne tygodnie, żeby ogarnąć ten bałagan.

W Premier League nie ma już łatwych meczów

Po dwóch porażkach z Brighton oraz Brentford w każdym kolejnym starciu piłkarze United będą pod ogromną presją. Za tydzień na Old Trafford przyjeżdża Liverpool, więc o przełamanie będzie niesamowicie ciężko. Co dalej? Southampton, Leicester i Arsenal. Nie ma wątpliwości, że każdy rywal będzie się specjalnie mobilizował na pojedynki z Czerwonymi Diabłami po tak fatalnym początku sezonu.

Oczywiście każdy zdaje sobie sprawę z tego, że Erik ten Hag buduje w klubie długoterminowy projekt. Dzisiejsze Brentford wyglądało tak, jak holenderski menedżer chciałby, żeby wyglądał jego zespół. Zorganizowany, pressujący wysoko na połowie rywala, grający atrakcyjny futbol na wysokiej intensywności. Pytanie tylko czy były trener Ajaxu będzie w stanie dokonać tego z obecną kadrą. Dzisiaj w Manchesterze United nie było niczego – ani zespołu, ani indywidualności.