78. minuta ostatniego spotkania Newcastle United podczas inauguracyjnej kolejki aktualnego sezonu Premier League. Callum Wilson dobija Nottingham Forest, ustalając wynik spotkania na 2:0 i dając Srokom pewne 3 punkty. Ta kampania będzie dla Newcastle oraz Wilsona wielką okazją na osiągnięcie czegoś, o czym do tej pory mogli tylko pomarzyć. 

Był to już 3. z rzędu mecz w 1. kolejce angielskiej ekstraklasy, w którym Anglik trafia do siatki! Niewiele brakowało, a w ogóle nie byłoby mu dane zadebiutować w najlepszej lidze świata. Przeszkadzały mu w tym między innymi ciężkie kontuzje. W walce o marzenie pomógł mu przyśpieszony kurs dojrzewania, bo od najmłodszych lat musiał przystosować się do życia bez ojca. W tym czasie nauczył się zadziorności, świetnego wykańczania akcji w polu karnym oraz… nokautów na przeciwnikach.

Rodzina bez ojca, ale z sześciorgiem dzieci

Młodziutki Callum wychowywał się w Coventry. Dom zamieszkiwał wraz z mamą oraz sześciorgiem rodzeństwa. Ojciec Wilsona pochodził z Jamajki i opuścił domowe ognisko, gdy napastnik Newcastle był jeszcze malutkim dzieckiem. Odcisnęło to sporych rozmiarów piętno na byłym graczu Bournemouth, ale pozwoliło mu też szybciej stać się prawdziwym mężczyzną. Był najstarszym ze wszystkich dzieci w domu, a więc szybko zrozumiał, że musi stać się dla nich drogowskazem, a także autorytetem.

W jednym z wywiadów snajper wspomniał, że nie zna zupełnie swojego taty, a jedynie pamięta, że z pochodzenia był Jamajczykiem. Być może to właśnie te korzenie pozwoliły Wilsonowi dziś stać się jednym z najszybszych atakujących w całej Anglii. Od dzieciństwa posiadał w sobie jednak wiele innych boiskowych atutów, które chciał zaprezentować już na pierwszych treningach w lokalnej młodzieżówce Coventry.

Od samego początku radził sobie całkiem dobrze. W pewnym momencie poczuł jednak potrzebę zmiany. Bywał bardzo zmęczony wyzwaniami i trudnościami kolejnych sesji treningowych. Z tego powodu porzucił swój pierwszy klub na rzecz Sunday League, czyli amatorskich rozgrywek piłkarskich, które odbywają się w każdą niedzielę. Nastolatek czuł jednak, że jeśli dłużej będzie rozgrywał mecze pod szyldem Ligi Niedzielnej, może coraz bardziej oddalać się od profesjonalnego futbolu. A przecież to było jego nadrzędnym celem i marzeniem.

Skłoniło go to do powrotu do starych znajomych z ekipy z hrabstwa West Midlands. Ta decyzja była kluczowa, patrząc na dalsze losy jego kariery. Było mu trudniej, ale wiedział, że musi pokonać wszelkie przeszkody, by wreszcie dojść wyżej.

Wiedziałem, że jeśli chcę być zawodowcem, to muszę wytrwać i znosić wszelkie ciężary – mówił, wspominając tamte czasy.

Kickboxing i fast foody

Przez następne lata Wilson nie miał zamiaru ruszać się z szeregów The Sky Blues. Chciał jednak zamieszkać samemu. W końcu udało mu się znaleźć własne lokum. Miało to jednak też swoje minusy. Anglik nie był mistrzem kuchni, a jego najczęściej spożywanymi posiłkami były fast foody i typowe jedzenie na wynos. Nie pomagało to rzecz jasna w utrzymaniu dobrej kondycji. Często prowadziło też do kontuzji, które także w dalszym etapie kariery stały się jego wielkim problemem.

Nie można jednak zarzucić, że Wilson w tamtym czasie zaniedbywał obowiązki sportowe. Poza dobrą postawą na treningach ekipy z Ricoh Arena świetnie zaczynała mu wychodzić przygoda z kickboxingiem. Trenował go przez kilka lat.

Miałem tylko trzy walki, ale oczywiście wygrałem wszystkie z nich. To były techniczne nokauty! W tamtym czasie widziałem, jak sprawiam, że moi przeciwnicy płaczą mocno, kiedy zmuszałem ich do walki. – przyznał napastnik The Magpies.

Doświadczenia wyniesione z treningów tego sportu walki mogły mu pomóc w zdobywaniu goli z przewrotek oraz innych ekwilibrystycznych pozycji. Znamy przecież to doskonale z przykładu Zlatana Ibrahimovicia, który ćwiczył taekwondo.

Wystarczyło docenić i zaufać

Mimo dobrego rozwoju Callum nie otrzymywał poważnych szans gry w pierwszym zespole. Ciągle był wypożyczany do drużyn z niższych lig. W tamtejszych drużynach również nie otrzymywał zbyt wielu minut na placu gry. Nie był doceniany przez kolejnych menedżerów, których spotykał na swojej drodze. W końcu trafił na trenera, który okazał mu należyte zaufanie. Szkocki szkoleniowiec Steven Pressley nie pożałował tej decyzji. Jeżeli w tamtym czasie nie zaufałby Wilsonowi, dziś zapewne moglibyśmy tylko wzruszać ramionami, gdyby ktoś spytał nas o tego zawodnika.

W sezonie 2013/14 otrzymywał wreszcie więcej niż 11 meczów na zapleczu Premier League. W 37 potyczkach tamtej kampanii Championship zdobył aż 21 bramek i dołożył do tego 6 ostatnich podań. Bez jego bramek nie powiodłaby się misja utrzymania w lidze. Ostatecznie Coventry zakończyło tamten sezon na 17. miejscu. Drużyną z tak słabą renomą stawała się powoli za mała dla Wilsona.

Z tego powodu już w lipcu 2014 roku został on wykupiony za kwotę blisko 4 miliony euro przez Bournemouth, które mierzyło w awans do Premier League. Angielski napastnik z miejsca stał się podstawowym egzekutorem w ekipie Wisienek. Już w debiutanckim sezonie poprowadził ich do awansu z zaplecza ekstraklasy. Zdobył wówczas 20 goli oraz 13 asyst w 40 starciach sezonu. Miał wtedy tylko 22 lata, więc bardzo szybko zaczęto mu wróżyć złotą przyszłość.

Zerwanie formy

Pierwszy sezon 30-latka w angielskiej elicie rozpoczął się świetnie. Już w 3. kolejce zdobył hat-tricka! Bournemouth wygrało wówczas 4:3 z West Hamem, a jedno trafienie dla zespołu dowodzonego przez Eddiego Howe’a dołożył Marc Pugh. W następnej kolejce również trafił do siatki w rywalizacji z Leicester City. Wydawało się, że Anglik będzie w tym sezonie w stanie powalczyć o koronę króla strzelców. Nikt nie spodziewał się jednak, że będzie czekać go przymusowa ponad półroczna przerwa od gry w piłkę.

Wilson zerwał więzadła krzyżowe w trakcie wyjazdowego starcia ze Stoke City. Diagnoza była bezlitosna, bo oznaczała opuszczenie spotkań na kolejnych 6 miesięcy. Wydarzyło się to akurat w momencie, w którym Anglik wchodził akurat na wyżyny swoich umiejętności. Wilson powrócił w tamtym sezonie na kilka ostatnich kolejek, ale były to już tylko wejścia z ławki na w końcówkach spotkań. Mimo tego warto docenić zachowanie trenera Howe’a, który bardzo mocno wspierał swojego zawodnika w procesie powrotu do formy po groźnej kontuzji. Ich doskonałe relacje widać nawet, teraz gdy pracują razem w Newcastle.

W następnym sezonie 4-krotny reprezentant Anglii wracał powoli do formy. Po 20. kolejce miał na koncie 6 bramek, a także 1 asystę. Wszystko zostało znów zniszczone przez kolejne zerwanie więzadeł. Napastnik znów musiał zaczynał rehabilitację od nowa. Kto wie, gdzie dziś by grał, gdyby nie tamte uporczywe kontuzje.

Wreszcie w pełni

Pierwszym pełnym (Wilson ominął w nim „tylko” 6 kolejek przez uraz kolana) sezonem była kampania 2018/19. Zanotował wówczas 14 goli oraz 10 asyst w 30 ligowych meczach, a Bournemouth spokojnie utrzymało się w Premier League. Ta kampania nie została przerwana przez żadne kontuzje, a więc Callum mógł w końcu pokazać pełnię swoich możliwości. Trzeba przyznać, że zrobił to w zjawiskowy sposób. Anglik grał na tyle dobrze, że zapracował na debiut w kadrze Synów Albionu. Zdobył w nim nawet bramkę.

Wilson w Bournemouth doskonale pokazał swoje najlepsze cechy. Było ich wiele, bo nie był typowym napastnikiem, który tylko czekał na okazję do strzału tuż pod bramką rywali. Bardzo często angażował się rozgrywanie akcji, a dobitnie pokazuje to przytoczone wyżej 10 ostatnich podań. Oprócz tego widać było w nim niesamowitą szybkość i drybling. Nie gorzej funkcjonował u niego element wykończenia akcji w sytuacjach oko w oko z bramkarzem oponentów.

Nie do ruszenia

Bournemouth po 5 sezonach w elicie nie zdołało po raz kolejny utrzymać się na powierzchni. Spadek do Championship oznaczał pożegnanie się z kilkoma graczami, których ambicje to gra na najwyższym szczeblu. Jednym z takich zawodników był bez wątpienia Wilson, który nowy przystanek odnalazł na St James’ Park. Newcastle zapłaciło za niego ponad 22 miliony euro.

Wciąż jest niedoceniany przez większość sympatyków futbolu w Anglii, ale bardzo szybko zaskarbił sobie sympatię kibiców Newcastle, którzy chętnie śpiewają na jego cześć. Już w debiutanckim sezonie w zespole Srok podczas 26 ligowych potyczek zdobył 12 bramek, a także dołożył 5 asyst.

The Magpies wciąż jednak balansowali na granicy strefy spadkowej. Położyć kres tym czasom mają oczywiście nowe arabskie władze przesiąknięte pieniędzmi. Trzeba przyznać, że powoli zaczęło im się to udawać już w ubiegłym sezonie (sam Wilson opuścił jego znaczną część przez groźny uraz łydki, ale zdążył zdobyć 8 bramek w lidze), który Newcastle zakończyło na 11. miejscu w tabeli, ale w tym roku apetyty są jeszcze większe. Sroki mogą śmiało celować w miejsca dające kwalifikacje do gry w europejskich pucharach.

Oczywiście nie byłoby tego progresu, gdyby nie spore pieniądze, które wydano na transfery podczas ostatniego zimowego okienka transferowego. Wówczas z budżetu Newcastle ubyło ponad 100 milionów euro, ale w zamian otrzymali kilku bardzo ciekawych zawodników, którzy z miejsca przebili się do podstawowej jedenastki. Pozostało w niej dosłownie kilka starych nazwisk.

Wystarczy powiedzieć, że podczas debiutu Anglika w zespole z miasta nad rzeką Tyre, czyli inauguracyjnej potyczki sezonu 2019/20 w wyjściowym składzie znalazło się tylko 2 zawodników, których oglądaliśmy przy okazji ostatniego spotkania z Forest. Tymi rodzynkami byli Allan Saint-Maximin oraz właśnie Callum Wilson. W 1. kolejce ubiegłego sezonu skład The Toon również diametralnie różnił się od teraźniejszego zestawienia. Wtedy jedynie 3 zawodników pokrywało się z obecną jedenastką. Znów byli to Saint-Maximin oraz Wilson, ale tym razem dołączył do nich 28-letni Miguel Almiron. Dobitnie udowadnia to, że rola Wilsona w zespole Howe’a jest nadrzędna, a on sam jest nie do zastąpienia.

Co dalej?

Jak już wcześniej zostało wspomniane, ten sezon ma być dla Newcastle czymś naprawdę przełomowym. Fatalny początek ubiegłorocznego sezonu całkowicie zaprzepaścił ich szansę na przebicie się do TOP 6, ale zdecydowanie lepiej wyglądała ich druga część sezonu, gdy stery przejął Eddie Howe. Zespół od momentu debiutu Anglika na ławce trenerskiej zdobył 47 punktów. Jest to dokładnie szósty najlepszy rezultat w całej Premier League!

Ta statystyka wlewa dużo optymizmu w serca fanów, a jeszcze więcej radości pojawiło się zapewne po genialnej inauguracji tego sezonu. Sroki pewnie pokonały bezradne Nottingham Forest 2:0, a do siatki trafili Fabian Schar oraz Wilson. The Magpies mogą się okazać prawdziwą rewelacją tegorocznych rozgrywek, a 30-latek będzie miał okazję stać się ich najlepszym strzelcem. Jeśli tylko nie przeszkodzą mu w tym kontuzje, to powinien znów zachwycać nas wszystkich swoim fenomenalnym instynktem w ofensywie oraz wybitnym wykończeniem. Zaufania tym razem otrzyma sporo, bo trener Eddie Howe jest dla niego jak ojciec, którego brakowało mu w dzieciństwie.