Inauguracja sezonu w Anglii już za nami. Tarcza Wspólnoty jedzie do Liverpoolu! The Reds pokonali Manchester City na King Power Stadium. Z wyspiarską piłką przywitali się Erling Haaland, Darwin Núñez i Julián Álvarez – nie wszyscy z nich zasłużyli na pochwały. Pep Guardiola również ma pewne powody do zmartwień.

Superpuchar Anglii, czy też Tarcza Wspólnoty, rozegrany został w tym roku wyjątkowo na King Power Stadium, gdyż w niedzielę na Wembley odbędzie się finał kobiecego Euro. Emocji jednak nie zabrakło. Mieliśmy cztery gole, debiuty, których wyczekiwaliśmy, dwie kluczowe analizy VAR, a nawet efektowne pudło. To była naprawdę niezła inauguracja sezonu. I dała nam ona już kilka powodów do przemyśleń.

City musi być bardziej skuteczne

Osiem celnych strzałów i zaledwie jeden gol. Może i podopieczni Pepa Guardioli nie stworzyli wielu stuprocentowych sytuacji, ale trudno nie odnieść wrażenia, że co najmniej kilka razy mogli lepiej kończyć swoje akcje.

Stojący w bramce Liverpoolu Adrián popisał się ośmioma interwencjami, ale nie oszukujmy się – w większości przypadków rywale kopali prosto w niego. Możemy też przypomnieć okazję Erlinga Haalanda z pierwszej części gry, gdy na siłę próbował sięgnąć górną piłkę lewą nogą. Ostatecznie nie zdołał skierować jej w kierunku bramki. Nawet przy trafieniu na 1:1 Phil Foden w dogodnej sytuacji trafił wprost w golkipera rywali.

Przy tylu okazjach Obywatele powinni wycisnąć z tego meczu zdecydowanie więcej. Ich brak skuteczności okazał się brzemienny w skutkach, bo ostatecznie uznali wyższość przeciwników. Z Liverpoolem trzeba wycisnąć 110% z sytuacji, które ci przypadły. Następnym razem, jeśli będą chcieli wygrać, nie może im tego zabraknąć.

Pierwsze wrażenie po nowych nabytkach

Pomimo licznych zmarnowanych okazji, kibice The Citizens mogą wyciągnąć ze starcia o Tarczę Wspólnoty mały pozytyw dotyczący ofensywy. Ich nowy nabytek, Julián Álvarez, przywitał się z angielską ziemią trafieniem godnym prawdziwego łowcy bramek. Idealnie odnalazł się w polu karnym, dopadł do odbitej piłki i wpakował ją do siatki zaledwie 12 minut po wejściu na boisku.

Plusik można postawić również przy nazwisku Darwina Núñeza. Urugwajczyk też zaczął mecz na ławce, ale maczał palce w dwóch trafieniach. Zaczął średnio, bo od zmarnowanej sytuacji sam na sam, lecz potem było tylko lepiej. To po jego zagraniu Liverpool dostał karnego. Piłka po uderzeniu eks-gracza Benfiki trafiła Rubena Diasa w rękę. Można więc powiedzieć, że to właśnie on wywalczył jedenastkę na wagę zwycięstwa. W samej końcówce sam wpisał się też na listę strzelców po dograniu Andy’ego Robertsona. To chyba największy wgrany tego sobotniego popołudnia.

Dużo gorzej wypadło najgłośniejsze nazwisko. Haaland, krótko mówiąc, zawiódł. Wyglądał na zagubionego, mało go było w grze. Wszystkie półszanse, które spadły mu na nogę mogli chyba rozwiązać lepiej. Największy kamyczek do ogródka należało mu wrzucić jednak w doliczonym czasie gry, gdy z kilku metrów spudłował do niemal pustej bramki. Mało kto mógłby zakładać, że to właśnie on wypadnie najgorzej z trzech nowych napastników, których oglądaliśmy na King Power Stadium.

Liverpool w niesamowitym gazie

Podopieczni Jürgena Kloppa wyszli ze starcia z City zwycięsko – to najważniejsza wiadomość. Tarcza Wspólnoty jedzie do Liverpoolu. Forma fizyczna The Reds, to, na jakiej intensywności grali w samej końcówce, zrobiło ogromne wrażenie.

Może i Obywatele oddali więcej strzałów, ale to ekipa z Anfield była bardziej konkretna i po prostu lepsza. Wygrali w pełni zasłużenie i wysłali rywalom jasny sygnał – chcą wejść w sezon z wysokiego „C”. I to właśnie zrobili.

Trio ofensywne Luis Díaz – Darwin Núñez – Mohamed Salah wygląda obiecująco. Również Thiago kilka razy pokazał przebłyski swej nienagannej techniki i ogromnego luzu. Defensywa również wypadła nieźle, choć jak już wspominaliśmy The Citizens, również nie wycisnęli maksa z sytuacji, które sobie stworzyli. Niemniej, humorki w czerwonej części Merseyside powinny dopisywać.