To już trzeci finał Ligi Mistrzów Jürgena Kloppa podczas pobytu na Merseyside. Kadencja Niemca to okres stałego progresu jego zespołu. By zobaczyć, jak wielkie zmiany przeszedł w tym czasie Liverpool, wystarczy spojrzeć na ich ławkę rezerwowych z finału w 2018 roku, gdy po drugiej stronie również stał Real Madryt. Tym razem menedżer The Reds ma zdecydowanie większy komfort. A lista piłkarzy do wprowadzenia na boisko wygląda zdecydowanie inaczej.

Cztery lata temu Liverpool również podejmował Real Madryt w finale Ligi Mistrzów. Królewscy wygrali 3:1. To był jednak dopiero początek drogi na szczyt i budowy potężnej angielskiej drużyny. Rok później ekipa Kloppa sięgnęła po tryumf w Champions League, a później dorzuciła mistrzostwo kraju. Choć w składzie The Reds wciąż widzimy wiele znajomych twarzy, ich ówczesna ławka, jak zwróciliśmy uwagę w ostatnim odcinku naszego podcastu Lwy na Salonach, który znajdziecie TUTAJ, świetnie obrazuje niesamowity postęp zespołu. Części z nazwisk, które na niej widniały, kibice drużyny z czerwonej części Merseyside woleliby nie pamiętać. I chyba żadne z nich nie załapałoby się nawet do obecnej kadry meczowej.

Co słychać u wspominanych zmienników? Praktycznie wszyscy z nich zaliczyli zjazd od tamtej pory. Od Estonii, przez Belgię aż po… półfinał tej edycji Ligi Mistrzów… Sprawdzamy, jak się im powodziło w ciągu ostatnich czterech lat.

SIMON MIGNOLET

Wielu kibiców z czerwonej części Merseyside może żałować, że to Loris Karius, a nie Belg, stanął między słupkami, gdy Liverpool podejmował Real Madryt w Kijowie. Mignolet od stycznia tamtego sezonu był jednak tylko zmiennikiem Niemca. Po przybyciu Alissona latem 2018 roku jego sytuacja się nie zmieniła. Na Anfield spędził jeszcze 12 miesięcy, odgrywając rolę rezerwowego. Do końca pobytu w klubie zaliczył jeszcze tylko dwa występy. Znalazł się również wśród zmienników podczas zwycięskiego finału Champions League przeciwko Tottenhamowi.

Odszedł do ojczyzny, wiążąc się z Club Brügge. Tam jest bezdyskusyjnym numerem jeden. Ma już za sobą trzy sezony na Jan Breydel Stadion. W tym czasie zdobył trzy mistrzostwa Belgii, dorzucając również Superpuchar. 34-latek to jeden z najlepszych golkiperów Jupiler League i naprawdę głośne nazwisko jak na jej realia.

Wciąż łapie się do kadry narodowej. Pojechał z nią na Euro 2020, lecz nie rozegrał na nim ani jednego meczu. W niedawnej rozmowie z Het Laatste Nieuws doświadczony bramkarz przyznał, że w obecnym klubie wszystko idzie mu niczym we śnie. Decyzję o przeznosinach do Brugii nazwał z kolei dużym ryzykiem. Jak widać, opłaciło się.

NATHANIEL CLYNE

Przed startem rozgrywek 2017/18 wychowanek Crystal Palace doznał kontuzji pleców. Przez nią pauzował ponad pół roku. Tym samym przed Trentem Alexandrem-Arnoldem otworzyły się drzwi do regularnej gry. Wychowanek utrzymał miejsce w składzie po powrocie bardziej doświadczonego kolegi. Dlatego też to młodszy Anglik wyszedł w podstawowym składzie, gdy Liverpool podejmował Real Madryt w Kijowie.

Clyne zaliczył przed finałem Ligi Mistrzów zaledwie kilka występów, a kolejna kampania nie przyniosła poprawy jego sytuacji. Po sześciu miesiącach powędrował więc na wypożyczenie do Bournemouth. Tam wywalczył miejsce w podstawowej jedenastce, lecz po powrocie na Anfield znowu miał pecha. Tym razem zerwał więzadła na przedsezonowym tournee i… stracił całą kampanię. Jego kontrakt wygasał wraz z finiszem rozgrywek i nie zaproponowano mu przedłużenia. Opuścił Merseyside z dorobkiem ponad stu występów dla The Reds.

Rękę wyciągnęło do niego Crystal Palace. 31-letni Anglik gra w swoim pierwszym klubie już od prawie dwóch lat, lecz nie stanowi stabilnego pierwszego wyboru na pozycji prawego obrońcy. Wciąż nie wiadomo, czy pozostanie na Selhurst Park, bo lada moment kończy mu się umowa, choć jej przedłużenie staje się coraz bardziej prawdopodobne. Niegdyś przepowiadano mu świetlaną przyszłość. Niestety, to kolejny piłkarz, który padł ofiarą problemów zdrowotnych.

RAGNAR KLAVAN

Cztery lata temu Juergen Klopp zabezpieczał środek obrony Ragnarem Klavanem. Dzisiaj rola ta – zależnie od decyzji Niemca – przypadnie Joëlowi Matipowi lub Ibrahimie Konaté. Różnica, co by nie powiedzieć o doświadczonym Estończyku, jest gargantuiczna. Sprowadzony z Augsburga piłkarz miał swoje oczywiste ograniczenia, ale szkoleniowiec The Reds i tak dość regularnie korzystał z jego usług. Dość powiedzieć, że w całym sezonie 2017/18 wystąpił w 28 meczach.

W wielkim finale z Realem Madryt Klavan jednak nie zagrał. Niedługo później opuścił zresztą Anfield, bowiem już od początku następnych rozgrywek reprezentował barwy Cagliari, gdzie był mentorem dla jednego z reprezentantów Polski, Sebastiana Walukiewicza. Estończyk Włoch jednak nie zwojował, w oczy rzucała się coraz bardziej szwankująca zwrotność, która koniec końców uniemożliwiła mu grę na poziomie czołowych lig Starego Kontynentu.

W 2021 roku defensor wrócił do ojczyzny i jest największą gwiazdą Paide Linnameeskond. Co ciekawe, w barwach czołowej estońskiej ekipy obrońca ponownie przeciął się z polskimi zawodnikami. Debiutował wszak w meczu kwalifikacji do Ligi Europy, w którym jego zespół przegrał ze Śląskiem Wrocław 1:2.

ALBERTO MORENO

Kolejny piłkarz-symbol, który pokazuje skalę rozwoju Liverpoolu. Był Alberto Moreno, jest Andy Robertson. Ponownie – przepaść w jakości. Mówimy w końcu o Hiszpanie, który, w przeciwieństwie do Szkota, znajdującego się w gronie najlepszych zawodników na swojej pozycji w skali całego świata, nie był postrzegany jako czołówka Premier League. W gruncie rzeczy wydawało się, że po przygodzie na Anfield kariera lewego obrońcy, który w 2018 roku przeciwko Realowi Madryt wypadł bardzo przeciętnie, znajdzie się na zakręcie. Na jego szczęście było jednak inaczej.

W 2019 roku Alberto Moreno wrócił do swojej ojczyzny. Tym razem zasilił szeregi Villarrealu i z biegiem czasu zaczął odgrywać coraz ważniejszą rolę w barwach Żółtej Łodzi Podwodnej. Zaczął niewyraźnie, trudno go było uznać za podstawowego zawodnika hiszpańskiego klubu. W kolejnych rozgrywkach dopadło go zerwanie więzadła krzyżowego i zwrot w życiu obrońcy nastąpił dopiero w sezonie 2021/22.

Pod wodzą Unaia Emery’ego Moreno zupełnie odżył. Ceniony szkoleniowiec znalazł mu nawet nową rolę, ponieważ 29-latek zaistniał jako lewy pomocnik. Na tej pozycji stał się jednym z odkryć, bo z przyzwoitego defensora przeistoczył się w uznanego skrzydłowego. W 14 meczach jako ofensywny piłkarz strzelił cztery gole i zanotował cztery asysty, a liczby te pewnie byłyby jeszcze lepsze gdyby nie kolejna poważna kontuzja. Moreno znowu zerwał więzadła krzyżowe.

EMRE CAN

Jeśli kariera Emre Cana zniknęła wam nieco z radaru w momencie, w którym Niemiec opuścił szeregi Liverpoolu, to… nie macie czego żałować. Wręcz przeciwnie, ponieważ kibice Borussii Dortmund też woleliby, aby jego kariera, a konkretnie ostatnie dokonania, zostały skutecznie wymazane z ich pamięci. Opowieść o 28-latku jest bowiem opowieścią o zjeździe w dół.

W 2018 roku Can pożegnał się z The Reds właśnie meczem przeciwko Realowi Madryt. Wszedł na boisko za Jamesa Milnera w samej końcówce spotkania i kilka tygodni później już go na Anfield nie było, ponieważ nie przedłużono wygasającej umowy. Can, jak to w takich wypadkach bywa, wybrał się do Juventusu, czyli największego zbieracza zawodników na zasadzie wolnego transferu.

W barwach Starej Damy na dobrą sprawę wytrwał jeden sezon, bo w rozgrywkach 2019/20 nie został nawet zgłoszony do Ligi Mistrzów. Ostatecznie wypożyczono go do Borussii Dortmund, która w 2020 roku postanowiła wykupić Niemca z szeregów włoskiego giganta. Klub z Zagłębia Ruhry wyłożył wówczas 25 milionów euro i z perspektywy czasu trudno uznać ten ruch za wyjątkowo udany. Emre Can obecnie zapisuje się w pamięci kibiców jako ten piłkarz, który – delikatnie rzecz ujmując – nie prezentuje najwyższej formy. Niemiec regularnie występuje w pierwszym składzie, lecz bardziej wynika to z konieczności niż upodobania kolejnych trenerów. Obecnie nastroje w Dortmundzie są jednoznaczne: wszyscy mają nadzieje, że przed sezonem 2022/23 uda się 28-latka jakoś zastąpić.

ADAM LALLANA

W 2018 roku Adam Lallana miał już przeszło sto występów dla Liverpoolu. To również jest swoistym znakiem czasów, ponieważ Anglik, chociaż jakości kilka lat temu nie można było mu odmówić, nie wytrzymuje porównania z obecnymi piłkarzami The Reds. W ostatnim finałowym spotkaniu z Realem Madryt usiadł na ławce rezerwowych, lecz już w 31. minucie zameldował się na boisku. To właśnie Anglik zmienił Mohameda Salaha, który został kontuzjowany w wyniku starcia z Sergio Ramosem. Tym samym Adam Lallana przeszedł do historii Liverpoolu jako symbol nieudzielonej odpowiedzi na pytanie – co by było gdyby? 

W kolejnych latach Anglik powoli odsuwał się w cień. Z pozycji zawodnika, który rozgrywał ponad 30 meczów w ciągu sezonu, stał się piłkarzem drugiego szeregu. Rola ta wydawała mu się nieszczególnie przeszkadzać, pomocnik był przywiązany do drużyny z Anfield. W 2020 roku sentymentów aż tylu nie było – Lallana zdołał jeszcze świętować wygranie Premier League, lecz niedługo później odszedł z drużyny na zasadzie wolnego transferu.

Wydawało się, że w Brighton odnajdzie miejsce dla siebie. Klub rozwijający się, ale jednocześnie nie stawiający tak wielu wymagań, co The Reds. Potencjalne miano gwiazdy środka pola. Możliwość bycia mentorem dla młodszych piłkarzy. Na papierze wszystko wyglądało idealnie, lecz… nie wyszło. Starzejącego się Lallanę coraz częściej prześladowały kontuzje, natomiast w okresach bycia zdrowym nie zawsze prezentował najwyższą jakość. Obecnie pomocnik ma już na karku 34 lata i wiele osób wątpi, czy zdoła jeszcze nawiązać do swoich najlepszych występów.

DOMINIC SOLANKE

20-letni wówczas napastnik trafił na Anfield niecały rok wcześniej. Niespełna dwa tygodnie przed finałem rozgrywanym za naszą wschodnią granicą strzelił swego pierwszego gola dla The Reds. Mogło się wydawać, że nadchodzi czas, by jego kariera wreszcie wystrzeliła. Miał bowiem łatkę naprawdę dużego talentu.

Tymczasem okazało się, że wspomniana bramka z Brighton była jego jedynym trafieniem w barwach zespołu Kloppa. Co więcej, padła w ostatnim występie. W kolejnym sezonie Anglik nie zaliczył bowiem ani jednego meczu w czerwonej koszulce. Został sprzedany już w styczniu. I chociaż nie podbił Merseyside, raczej nikt w klubie nie czuł rozczarowania. Półtora roku po tym, jak pozyskano go z Chelsea za ekwiwalent za wyszkolenie, zarobiono za niego aż 19 milionów funtów.

Solanke powędrował do Bournemouth, gdzie czekał na pierwszego gola prawie rok. W efekcie nie pomógł Wisienkom w walce o utrzymanie podczas kampanii 2019/20. Gdy ekipa z południowego wybrzeża żegnała się z Premier League, wydawało się, że wydane na niego pieniądze wyrzucono w błoto. Na zapleczu ekstraklasy udało mu się jednak odnaleźć. Najpierw trafił 15-krotnie, a w zakończonej niedawno kampanii poprowadził zespół Scotta Parkera do bezpośredniego awansu, strzelając aż 29 bramek. W wyścigu o złotego buta Championshup przegrał tylko z Aleksandarem Mitroviciem. Teraz 24-latek wraca do elity z zamiarem udowodnienia, że na najwyższym szczeblu też potrafi regularnie pakować piłkę do siatki.